- Kategorie:
- >50 km.3
- bieg.1
- bojowo.5
- ja i natura.19
- po mieście.49
- po okolicy.38
- wyjazdowo.4
- z M..8
Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2013
Dystans całkowity: | 87.64 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 05:24 |
Średnia prędkość: | 6.64 km/h |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 9.74 km i 1h 04m |
Więcej statystyk |
tradycyjnie
Sobota, 27 lipca 2013 | dodano: 27.07.2013Kategoria ja i natura, po mieście
Skoczyłam po prostu na działkę, na grilla. Powoli się z tego zawiązuje tradycja... ;) A że jak to przy grillu płynne dodatki były, to już postanowiłam nie ryzykować żadnych wycieczek i odsiedzieć przymusowych kilka godzin, a potem grzecznie wrócić do domku.
Ale pogoda o 22 ekstra i aż pojeździć by się chciało!
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Ale pogoda o 22 ekstra i aż pojeździć by się chciało!
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
6.80 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
mały bonus
Sobota, 20 lipca 2013 | dodano: 20.07.2013Kategoria ja i natura, po mieście, po okolicy
Po krótkim odpoczynku podjechałam jeszcze na działkę, właściwie w jakimś celu (bo bez celu to już mi się chyba dziś nie chce ;)) - dokonać handlu wymiennego. Wymieniłam słoik wiśni w spirytusie oraz dwie butelki nalewki aroniowo-wiśniowej na... główkę sałaty i pęczek rukoli. Interes życia nie? ;)
A ponieważ omijanie samochodów i uważanie na to by mnie nie rozjechali jest troszkę męczące, to stwierdziłam, że skoro poznałam niedawno drogę przez Klępino, to tak też sobie wrócę do domku. Na pewno wyszło kawałek dalej, ale o ile przyjemniej!
mapka
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
A ponieważ omijanie samochodów i uważanie na to by mnie nie rozjechali jest troszkę męczące, to stwierdziłam, że skoro poznałam niedawno drogę przez Klępino, to tak też sobie wrócę do domku. Na pewno wyszło kawałek dalej, ale o ile przyjemniej!
mapka
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
10.40 km (0.00 km teren), czas: 00:49 h, avg:12.73 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
do lasu, czyli tam i z powrotem
Sobota, 20 lipca 2013 | dodano: 20.07.2013Kategoria ja i natura, po okolicy
Tytuł nawiązuje do Hobbita, bo to moja najdłuższa tegoroczna wyprawa. Oczywiście jak na razie, bo nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa!
Ze dwa tygodnie już (albo i dłużej - pamięć bywa zawodna) jak nie byłam w lesie na kurkach. Więc postanowiłam sprawdzić, czy ten wysyp już się skończył, czy wręcz przeciwnie. Trochę kiepski dzień na grzyby, bo uczono mnie, że w soboty to raczej wszyscy pracujący się do lasów zjeżdżają i jeśli już grzyby zbierać, to skoro świt. Ale kto by mnie o świcie z łóżka wygonił?
Zatem nie tyle grzybobranie, co wycieczka rekreacyjna miała być, a że niebo niebieściutkie i prawie czyściutkie, to się wybrałam. Trasa standardowa (zresztą na mapce wszystko stoi jak byk). Między Lubowem i Rogowem zrobiłam sobie mały przystanek na podziwianie nisko (bardzo bardzo nisko) przelatujących samolotów. Tak naprawdę miałam wrażenie, że jak wyciągnę rękę to któregoś dotknę! Niesamowity widok, tym bardziej, że chyba trafiłam na jakiś szczyt komunikacyjny o tej godzinie.
Jak dojechałam do lasu to szybko się okazało, że ściółka sucha jak pieprz i tak naprawdę lepiej bym na tej wycieczce wyszła gdybym pozbierała wszystkie kapsle i puszki i odwiozła do skupu. Bo kurek nazbierałam aż... TRZY. No ale dla mnie spacery po lesie nigdy nie były czasem straconym.
Drogę powrotną zmodyfikowałam trochę, by ominąć polne piachy, po których mimo szerokich opon jechało mi się bardzo ciężko. Wyjechałam sobie za to najkrótszą drogą na "autostradę", co było mi nawet po drodze, bo chciałam zahaczyć o cmentarz w Poczerninie i podlać posadzone tam kwiatki, bo przecież słoneczko ostatnio praży mocno. Jak już się z tym uporałam, to postanowiłam sprawdzić czy w pobliskim sadzie dojrzały już papierówki, bo choć nie przepadam za jabłkami, to te papierówki od dziecka robią na mnie wrażenie (pewnie dlatego, że cudze ;))
Droga powrotna zleciała jakoś nawet szybko, mimo rosnącego upału, skręciłam sobie tylko za Lubowem w las, żeby się ścieżką z Żarowa już nie ciągnąć, bo jednak przez pola o wiele przyjemniej, choć dużo wolniej.
Tak się zastanawiam nad czasem, który sobie sczytałam ze Sports Trackera i chyba jednak muszę klikać od czasu do czasu w funkcję przerwy, bo chociaż zupełnie nie dbam o czasy i tempo, to jak tak popatrzę na wynik 11 km/h, to nawet mnie troszkę denerwuje :) A przerw dziś miałam sporo.
No i w ogóle coś mi przerzutki wariują, łańcuch grzechocze i kierownica się skrzywiła - normalnie rower-gruchot :D
mapka
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Ze dwa tygodnie już (albo i dłużej - pamięć bywa zawodna) jak nie byłam w lesie na kurkach. Więc postanowiłam sprawdzić, czy ten wysyp już się skończył, czy wręcz przeciwnie. Trochę kiepski dzień na grzyby, bo uczono mnie, że w soboty to raczej wszyscy pracujący się do lasów zjeżdżają i jeśli już grzyby zbierać, to skoro świt. Ale kto by mnie o świcie z łóżka wygonił?
Zatem nie tyle grzybobranie, co wycieczka rekreacyjna miała być, a że niebo niebieściutkie i prawie czyściutkie, to się wybrałam. Trasa standardowa (zresztą na mapce wszystko stoi jak byk). Między Lubowem i Rogowem zrobiłam sobie mały przystanek na podziwianie nisko (bardzo bardzo nisko) przelatujących samolotów. Tak naprawdę miałam wrażenie, że jak wyciągnę rękę to któregoś dotknę! Niesamowity widok, tym bardziej, że chyba trafiłam na jakiś szczyt komunikacyjny o tej godzinie.
Jak dojechałam do lasu to szybko się okazało, że ściółka sucha jak pieprz i tak naprawdę lepiej bym na tej wycieczce wyszła gdybym pozbierała wszystkie kapsle i puszki i odwiozła do skupu. Bo kurek nazbierałam aż... TRZY. No ale dla mnie spacery po lesie nigdy nie były czasem straconym.
Drogę powrotną zmodyfikowałam trochę, by ominąć polne piachy, po których mimo szerokich opon jechało mi się bardzo ciężko. Wyjechałam sobie za to najkrótszą drogą na "autostradę", co było mi nawet po drodze, bo chciałam zahaczyć o cmentarz w Poczerninie i podlać posadzone tam kwiatki, bo przecież słoneczko ostatnio praży mocno. Jak już się z tym uporałam, to postanowiłam sprawdzić czy w pobliskim sadzie dojrzały już papierówki, bo choć nie przepadam za jabłkami, to te papierówki od dziecka robią na mnie wrażenie (pewnie dlatego, że cudze ;))
Droga powrotna zleciała jakoś nawet szybko, mimo rosnącego upału, skręciłam sobie tylko za Lubowem w las, żeby się ścieżką z Żarowa już nie ciągnąć, bo jednak przez pola o wiele przyjemniej, choć dużo wolniej.
Tak się zastanawiam nad czasem, który sobie sczytałam ze Sports Trackera i chyba jednak muszę klikać od czasu do czasu w funkcję przerwy, bo chociaż zupełnie nie dbam o czasy i tempo, to jak tak popatrzę na wynik 11 km/h, to nawet mnie troszkę denerwuje :) A przerw dziś miałam sporo.
No i w ogóle coś mi przerzutki wariują, łańcuch grzechocze i kierownica się skrzywiła - normalnie rower-gruchot :D
mapka
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
31.10 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
nuda silniejsza od lenistwa?
Środa, 17 lipca 2013 | dodano: 17.07.2013Kategoria ja i natura, po mieście
Nooo, tak jak w temacie to bywa nawet i u mnie ;) A że ja całkiem normalna nigdy nie byłam, to i głupie pomysły mi do głowy przychodzą. Ale może po kolei...
Siwobrody napisał, że baterii nie wymieniam i wjechał mi tym na ambicję, no bo jak to? To już taka ze mnie gapa, że w ogóle o rower i jego osprzęt nie dbam i coś znowu przeoczyłam?
Nie mogłam jakoś się zebrać do spania, minęła magiczna godzina 00:00. To zajrzałam do tej niedobrej lampki rowerowej, wymieniłam baterie i... nic. Rozkręciłam ją znowu i wtedy wypadło takie małe coś, co po bliższym przyjrzeniu się wyglądało jak jakiś mikroukład sterujący czymś, może trybem mrugania diod? I wyglądało to tak jakby coś się odlutowało i przerwało obwód. No to kicha, lampkę trzeba odłożyć i poczekać aż jakiś fachowiec rzuci na nią okiem, albo rzuci nią do kosza. No ale nie pozwolę chyba, żeby jakaś chińszczyzna psuła mi wieczór? Więc wzięłam diodową mini-latareczkę i taśmę klejącą (połączenie zawsze niezawodne) i możliwie najciszej poczłapałam do piwnicy, aby nie zbudzić od razu całego bloku. To mi się chyba też nie bardzo udało, bo rower ewidentnie idiotycznie przeze mnie oparty grzmotnął o ziemię, a przy otwartych drzwiach od piwnicy na pewno ktoś to musiał słyszeć... No ale...
Wyszłam przed klatkę w okolicach pierwszej w nocy, ustawiłam aplikację w telefonie i jak Boga kocham, nie jestem przesądna, ale skoro już się wybrałam na nocną wycieczkę rowerową i nagle zza klatki wyłazi kompletnie czarny kot (!!!) i ociera mi się o przednie koło, to mam mieszane uczucia czy jechać, czy się wrócić...
Kot sobie poszedł, a ja poczułam piękny zapach pyłków, pewnie lip, w ogóle powietrze było jakieś takie rześkie i czyste, jak po burzy. No i ta genialna cisza wokół. Oczywiście, że jadę!
Pomyślałam sobie, że uderzę na starówkę, by zobaczyć czy (wprawdzie mamy niemal dokładnie środek tygodnia) pod nielicznymi parasolkami na rynku kwitnie jakieś życie nocne. I wcale a wcale się nie zawiodłam, bo spodziewałam się, że nie kwitnie. Nawet gołębi nie było ;) Ale zdziwiłam się, że "cud architektury" jakim jest rynkowa fontanna działa też w nocy. Bo że w dzień działa i jest głównie kąpieliskiem dla gołębi to wiem ;)
No to jestem na rynku, robię kilka pamiątkowych fotek komórką i zastanawiam się gdzie dalej? A właściwie, to się nawet nie musiałam zastanawiać. Wiedziałam od początku - gdzieś tam podświadomie - w które rejony mnie koła poniosą.
Najpierw ruszyłam Spokojną, a dla dodania przejażdżce pikanterii objechałam stary cmentarz. Zaglądałam też wytrwale przez płot czy jakieś dusze się tam nie wałęsają, ale niestety poza sporą ilością palących się zniczy nie widziałam nic... ;)
Popedałowałam na Pogodną, poszpiegować troszkę znajomego, ale tylko troszkę :) Chciałam zobaczyć czy w oknie światła się palą, może jeszcze też nie śpi? Wiem jak to brzmi i pewnie znając jego miałby mi to za złe gdyby to przeczytał, ale skoro byłam w nocy, to chyba się nie liczy jako coś niewłaściwego? ;) Zresztą i tak nie zatrzymywałam się tam, tylko lekko zwolniłam (jakbym ja zresztą kiedykolwiek szybko jeździła...) i wprawdzie w tej klatce jedno okno było rozświetlone, ale za Chiny nie jestem w stanie ocenić czy to było jego okno. Doprawdy, jak to nie tęsknota, to chyba oszalałam - jedno z dwóch.
Dla osłody przejechałam sobie koło Białych Koszar i ruszyłam Szczecińską w stronę domu. Ale że sto myśli o tym oknie znajomego nie dawało mi spokoju, a poza tym nie miałam nic innego do roboty, to zjechałam w Chopina, na mały objazd. Starałam się jednak nie zapuszczać w ciemne uliczki, bo a nuż to nie był tylko zwykły czarny kot?
No i jeszcze trochę pokluczyłam zaułkami w okolicy domu (gdzie prawie rozjechałam jeża, który wyskoczył mi pod koła!) i tak wróciłam, po naprawdę fajnej przejażdżce, którą zamierzam powtórzyć. No może nie wszystkie jej punkty, ale jeden zapewne ;)
Najfajniejsze jest to, że w nocy nic mnie nie ogranicza, bo ruch jest prawie zerowy - naliczyłam 7 samochodów, 1 skuter, kilkoro pieszych oraz dwóch panów siedzących z torbami na progu monopolowego. Poza tym można zasuwać pustymi ulicami, co odkąd w ogóle jeżdżę rowerem zaczynam doceniać...
*mała aktualizacja, czyli mapka...
mapka
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Siwobrody napisał, że baterii nie wymieniam i wjechał mi tym na ambicję, no bo jak to? To już taka ze mnie gapa, że w ogóle o rower i jego osprzęt nie dbam i coś znowu przeoczyłam?
Nie mogłam jakoś się zebrać do spania, minęła magiczna godzina 00:00. To zajrzałam do tej niedobrej lampki rowerowej, wymieniłam baterie i... nic. Rozkręciłam ją znowu i wtedy wypadło takie małe coś, co po bliższym przyjrzeniu się wyglądało jak jakiś mikroukład sterujący czymś, może trybem mrugania diod? I wyglądało to tak jakby coś się odlutowało i przerwało obwód. No to kicha, lampkę trzeba odłożyć i poczekać aż jakiś fachowiec rzuci na nią okiem, albo rzuci nią do kosza. No ale nie pozwolę chyba, żeby jakaś chińszczyzna psuła mi wieczór? Więc wzięłam diodową mini-latareczkę i taśmę klejącą (połączenie zawsze niezawodne) i możliwie najciszej poczłapałam do piwnicy, aby nie zbudzić od razu całego bloku. To mi się chyba też nie bardzo udało, bo rower ewidentnie idiotycznie przeze mnie oparty grzmotnął o ziemię, a przy otwartych drzwiach od piwnicy na pewno ktoś to musiał słyszeć... No ale...
Wyszłam przed klatkę w okolicach pierwszej w nocy, ustawiłam aplikację w telefonie i jak Boga kocham, nie jestem przesądna, ale skoro już się wybrałam na nocną wycieczkę rowerową i nagle zza klatki wyłazi kompletnie czarny kot (!!!) i ociera mi się o przednie koło, to mam mieszane uczucia czy jechać, czy się wrócić...
Kot sobie poszedł, a ja poczułam piękny zapach pyłków, pewnie lip, w ogóle powietrze było jakieś takie rześkie i czyste, jak po burzy. No i ta genialna cisza wokół. Oczywiście, że jadę!
Pomyślałam sobie, że uderzę na starówkę, by zobaczyć czy (wprawdzie mamy niemal dokładnie środek tygodnia) pod nielicznymi parasolkami na rynku kwitnie jakieś życie nocne. I wcale a wcale się nie zawiodłam, bo spodziewałam się, że nie kwitnie. Nawet gołębi nie było ;) Ale zdziwiłam się, że "cud architektury" jakim jest rynkowa fontanna działa też w nocy. Bo że w dzień działa i jest głównie kąpieliskiem dla gołębi to wiem ;)
No to jestem na rynku, robię kilka pamiątkowych fotek komórką i zastanawiam się gdzie dalej? A właściwie, to się nawet nie musiałam zastanawiać. Wiedziałam od początku - gdzieś tam podświadomie - w które rejony mnie koła poniosą.
Najpierw ruszyłam Spokojną, a dla dodania przejażdżce pikanterii objechałam stary cmentarz. Zaglądałam też wytrwale przez płot czy jakieś dusze się tam nie wałęsają, ale niestety poza sporą ilością palących się zniczy nie widziałam nic... ;)
Popedałowałam na Pogodną, poszpiegować troszkę znajomego, ale tylko troszkę :) Chciałam zobaczyć czy w oknie światła się palą, może jeszcze też nie śpi? Wiem jak to brzmi i pewnie znając jego miałby mi to za złe gdyby to przeczytał, ale skoro byłam w nocy, to chyba się nie liczy jako coś niewłaściwego? ;) Zresztą i tak nie zatrzymywałam się tam, tylko lekko zwolniłam (jakbym ja zresztą kiedykolwiek szybko jeździła...) i wprawdzie w tej klatce jedno okno było rozświetlone, ale za Chiny nie jestem w stanie ocenić czy to było jego okno. Doprawdy, jak to nie tęsknota, to chyba oszalałam - jedno z dwóch.
Dla osłody przejechałam sobie koło Białych Koszar i ruszyłam Szczecińską w stronę domu. Ale że sto myśli o tym oknie znajomego nie dawało mi spokoju, a poza tym nie miałam nic innego do roboty, to zjechałam w Chopina, na mały objazd. Starałam się jednak nie zapuszczać w ciemne uliczki, bo a nuż to nie był tylko zwykły czarny kot?
No i jeszcze trochę pokluczyłam zaułkami w okolicy domu (gdzie prawie rozjechałam jeża, który wyskoczył mi pod koła!) i tak wróciłam, po naprawdę fajnej przejażdżce, którą zamierzam powtórzyć. No może nie wszystkie jej punkty, ale jeden zapewne ;)
Najfajniejsze jest to, że w nocy nic mnie nie ogranicza, bo ruch jest prawie zerowy - naliczyłam 7 samochodów, 1 skuter, kilkoro pieszych oraz dwóch panów siedzących z torbami na progu monopolowego. Poza tym można zasuwać pustymi ulicami, co odkąd w ogóle jeżdżę rowerem zaczynam doceniać...
*mała aktualizacja, czyli mapka...
mapka
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
10.60 km (0.00 km teren), czas: 00:49 h, avg:12.98 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Krótko na działkę
Sobota, 13 lipca 2013 | dodano: 13.07.2013Kategoria ja i natura, po mieście
Dobrze mówią, że lepiej nic nie planować, bo i tak z planów niewiele wychodzi. Miałam tylko podskoczyć na działkę i zostawić rodzinie zaopatrzenie na następny tydzień oraz zjeść obiadek, po czym planowałam ruszyć się w końcu poza miasto. Ale... Wyszło tak, że dopiero wróciłam i w dodatku jechałam jeszcze "po omacku", bo okazało się, że w rowerowej lampce padły baterie. Oczywiście skąd miałam wiedzieć? W zeszłym roku działały i używałam tej lampki może kilka razy, więc do głowy mi nie przyszło żeby cokolwiek sprawdzać. Na szczęście na większej części trasy świecą uliczne lampy...
I na koniec taka uwaga - lipiec a brrrrrr zimno strasznie wieczorem :)
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
I na koniec taka uwaga - lipiec a brrrrrr zimno strasznie wieczorem :)
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
6.80 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Klępino pieszo
Piątek, 12 lipca 2013 | dodano: 12.07.2013Kategoria po okolicy
Miał być wyjazd rowerem. Już nawet dopompowałam sobie powietrze w oponach, założyłam rękawiczki i miałam wyprowadzać rowerek, kiedy dostałam eska, że rower towarzyszki ktoś z rodziny sobie najwyraźniej wypożyczył i nie wiadomo kiedy zwróci. No to albo wracamy do domów, albo robimy coś "zamiast". I wyszła z tego pętelka spacerowa przez Klępino oraz kilka sklepów już po powrocie do miasta ;) Łażenie po sklepach zmęczyło mnie bardziej niż cała trasa...
A rower dalej stoi i za każdym razem jak na niego patrzę, to mam wrażenie, że wolałby jednak zostać przewietrzony ;)
mapka
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
A rower dalej stoi i za każdym razem jak na niego patrzę, to mam wrażenie, że wolałby jednak zostać przewietrzony ;)
mapka
Rower:
Dane wycieczki:
7.98 km (0.00 km teren), czas: 02:08 h, avg:16:02 km/h,
prędkość maks: km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
spacerek
Czwartek, 11 lipca 2013 | dodano: 11.07.2013
Nie chcę nadszarpywać tu cierpliwości czytających, bo w zamyśle miałam tu tylko wklepywać wyjazdy rowerowe, ale skoro BS oferuje i inne funkcje, to sobie wpiszę spacer, a co!
Krótki i to tylko dlatego, że "czasem trzeba ulegać ludziom dla podtrzymania znajomości". Gdyby nie sms, to cały dzień przesiedziałabym w pidżamie, a właściwie przespałabym. A tak jeszcze po spacerze okazało się, że są amatorzy whisky z lodem i pizzy, którzy cieszą się, że kiwi ma akurat wolną chatę ;) No i wszystkie spalone kalorie pójdą się szczekać... ;)
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Krótki i to tylko dlatego, że "czasem trzeba ulegać ludziom dla podtrzymania znajomości". Gdyby nie sms, to cały dzień przesiedziałabym w pidżamie, a właściwie przespałabym. A tak jeszcze po spacerze okazało się, że są amatorzy whisky z lodem i pizzy, którzy cieszą się, że kiwi ma akurat wolną chatę ;) No i wszystkie spalone kalorie pójdą się szczekać... ;)
Rower:
Dane wycieczki:
3.43 km (0.00 km teren), czas: 01:06 h, avg:3.12 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
truchcik
Środa, 10 lipca 2013 | dodano: 10.07.2013Kategoria bieg
Nie będę kłamać - miało być łatwiej... Ale jak się biega pierwszy raz od szkoły średniej, to łatwo być nie może. To, że w ogóle założyłam adidasy i ruszyłam truchtem na ulice to już jest cud, bo jak żyję to z WF-u najbardziej nie lubiłam właśnie biegania. Ale charakter się zmienia podobno co kilka lat, więc to chyba to ;)
Rodzina wyjechała, znajomi albo się urlopują, albo piją, a kumpela, która miała biegać ze mną zaginęła gdzieś w akcji, więc postanowiłam sama załatwić sobie zajęcie na wieczór. Tym bardziej, że pogoda się trochę uspokoiła i nie zanosiło się na burzę. Pogoda jak dla mnie super - ciepło i lekki orzeźwiający wiaterek. Tak więc trochę biegiem, trochę spacerkiem, ale tak czy inaczej to dowód, że powroty choć trudne, to są możliwe. I z czasem powinno być coraz łatwiej :)
bieg
I tak sobie myślę, że jutro dla równowagi albo rower, albo rolki? ;)
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rodzina wyjechała, znajomi albo się urlopują, albo piją, a kumpela, która miała biegać ze mną zaginęła gdzieś w akcji, więc postanowiłam sama załatwić sobie zajęcie na wieczór. Tym bardziej, że pogoda się trochę uspokoiła i nie zanosiło się na burzę. Pogoda jak dla mnie super - ciepło i lekki orzeźwiający wiaterek. Tak więc trochę biegiem, trochę spacerkiem, ale tak czy inaczej to dowód, że powroty choć trudne, to są możliwe. I z czasem powinno być coraz łatwiej :)
bieg
I tak sobie myślę, że jutro dla równowagi albo rower, albo rolki? ;)
Rower:
Dane wycieczki:
3.43 km (0.00 km teren), czas: 00:32 h, avg:9:19 km/h,
prędkość maks: km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
jezioro Kiełbicze
Niedziela, 7 lipca 2013 | dodano: 08.07.2013Kategoria wyjazdowo
W tym roku omijam jakoś rower szerokim łukiem, albo to on mnie :) Pewnie dlatego, że samotne wycieczki i to po okolicy, którą już trochę znam przestały mnie cieszyć. Dalej się też raczej nie zapuszczę, bo nie dam rady potem wrócić ;) No więc nie jeżdżę, co znowu sprawia, że mi się jeździć powoli zaczyna chcieć :)
Złożyło się tak, że z paczką znajomych wylądowałam nad urokliwym jeziorkiem, w całkiem przyjemnym ośrodku wypoczynkowym. Wprawdzie był to wypad tylko na weekend, ale ośrodek schowany jest w lesie, więc trzeba sobie jakoś ten czas na miejscu zorganizować, bo jako taka cywilizacja jest daleko i nawet o zasięg telefonu tam ciężko. Pogoda była super, więc większość czasu upłynęła mi tak:


Ale należę w końcu do tych, którzy uwielbiają zwiedzać, poznawać nowe miejsca gdy tylko jest ku temu okazja. A poza tym już pierwszego dnia jak wypożyczałam sprzęt wodny, zauważyłam, że w niepozornej szopie stoi 8 czy 9 rowerów, różnej maści :) Później dowiedziałam się, że można je wypożyczyć na godziny i tak oto zaczęłam moim towarzyszom marudzić i marudzić, aż w niedzielę udało mi się namówić 2 z pozostałych 5 osób na małą przejażdżkę po okolicy. Towarzystwo woli się "alkoholizować", więc to, że aż dwie osoby chciały mi towarzyszyć uznałam za sukces! Z góry wiedziałam, że mamy do dyspozycji jedynie 60 minut, bo ograniczały nas godziny posiłków (które były super, więc nikt nie chciałby ich przegapić ;)) i pakowanie się oraz wyjazd do domku.
No więc najpierw stoczyliśmy długą walkę z właścicielem ośrodka, a potem razem z nim z samymi rowerami, bo okazało się, że z całej stajni ciężko znaleźć trzy sprawne, a nawet nie tyle sprawne, co takie które "wytrzymają godzinę w terenie i się nie rozpadną" :) I tu wyjdzie ze mnie pewnie daleko posunięta naiwność, bo na mój rozum to ktoś kto ma ośrodek, a w ofercie wypożyczanie rowerów, to powinien mieć chyba te rowery kompletnie przygotowane przed sezonem, gotowe na życzenie klienta, który nie chce się nudzić w drink barze, tylko chce pooglądać okolicę? Moja wyobraźnia jest jednak za mała, a naiwność za duża, bo mi się w głowie nie mieści, żeby rowery stały w tak opłakanym stanie, w jakim stały i to prawie w połowie sezonu.
Jeden został wybrany szybko - był w miarę ok. Drugi był niby prywatnym sprzętem właściciela, miał nawet licznik (niedziałający oczywiście, ale miał) i miał teleskopowe zawieszenie, czyli full wypas i coś o czym marzyłam jak byłam młodsza, żeby się takim rowerkiem przejechać :) No więc złapałam za kierownicę i postanowiłam nie wypuszczać z rąk :D Trzeci rower to już było gorączkowe przebieranie z pozostałych. Nie miał kawałka siodełka (jak się później okazało boleśnie wpijał się w... :)) oraz nie miał jednego pedału, ale nadawał się do jazdy. Właściciel wyprowadził ten rower oraz jakiś inny, który zabrał na warsztat i wykręcił z niego brakujący pedał :)) No to teraz mieliśmy już wszystkie trzy sztuki. Siodełka zostały przetarte, o regulacji tychże nie było mowy, bo groziło to rozpadnięciem się natychmiastowym, więc machnęliśmy ręką, że jakoś godzinę wytrzymamy, najwyżej się trochę powykręcany jak będzie niewygodnie ;)
Ruszyliśmy w celu jechania bez celu :) Z trzech możliwych dróg skreśliliśmy od razu jedną, która wysypana była kamieniami i tłuczenie się nią samochodem przez kilka kilometrów było udręką, więc rowerem nie było sensu. Pojechaliśmy przez las, cieplutko, lekki wiaterek, który chłodził tak jak powinien, a nie przeszkadzał w jeździe. Po kilkudziesięciu metrach, okazało się, że ostatni rower nie tylko miał wybrakowany pedał - on miał oba pedały wygięte, że pedałując niemiłosiernie krzywiły się kolana do środka, a właściwie nie wiem nawet jak to opisać, ale było cholernie niewygodnie i nieswojo. A skąd wiem? Bo osoba która nim jechała, stwierdziła, że męczy się za bardzo i chyba wróci. Więc zaproponowałam zamianę dla dobra sprawy i tak pożegnałam się z moimi teleskopami raz na zawsze :))
Faktycznie, jazda tym cudem była udręką, ale po kilkuset metrach zaczęłam się przyzwyczajać i przestałam zwracać na to uwagę. Za to nieszczęsne wybrakowane siodełko.... ;)
Wyjechaliśmy z lasu na ulicę, która rozbroiła mnie tym, że była wąska, wiejska, ale niemal zupełnie pozbawiona dziur, co było dziwne, bo przecież na około mnóstwo pól i ciężki sprzęt rolniczy musiał tamtędy jeździć.
No i tak sobie jedziemy beztrosko, więc mówię "poczekajcie, wrócę tylko zrobić fotkę",

po czym zawracam i zza pleców słyszę bęc. Odwracam się i widzę, że osoba jadąca na teleskopach leży jak długa, rozciągnięta w poprzek drogi, pod rowerem. I okazało się, że wina jest właściwie moja, bo przekazując rower podczas zamiany powiedziałam "hamuj lewym, bo prawy właściwie nie działa", tyle co zdążyłam przetestować, tylko nie wzięłam pod uwagę, że ktoś kto nie zna sprzętu na którym jedzie będzie od razu wciskał hamulec bez opamiętania do końca! :D Na szczęście poza krwiakami i pozdzieraną skórą rąk i nóg nic się nie stało i pojechaliśmy dalej, ale wolniej niż mieliśmy w planie i oczywiście wycieczka jeszcze się skróciła...
Hamulce we wszystkich rowerach były niewyregulowane, to w ogóle osobny temat. Musiałam na każdej górce uważać i przyhamowywać, bo gdybym się tak rozpędziła, to nie wiem czy nie wylądowałabym na jakimś zakręcie w krzakach. Nie wspomnę (albo wspomnę) o tym, że wypadałoby też dopompować koła, ale właściciel był specem od rowerów i orzekł, że "bez przesady nie trzeba" i wszyscy jechaliśmy na flaczkach :)
Ale to techniczna strona wycieczki, a praktyczna była taka, że było super malowniczo, wesoło, milutko i mogłabym tak jechać w nieskończoność :) Zapomniałam o siodełku, zapomniałam o hamulcach i w ogóle o wszystkim. Rozglądałam się tylko na boki i słuchałam odgłosów przyrody, a nawet nie bardzo gadać mi się chciało. Chyba naprawdę brakowało mi tego. Tym bardziej, że dla mnie takie trasy, takie dróżki i okolice są pod każdym względem idealne do jeżdżenia. Miasto i ścieżki rowerowe są męczące i owszem też ciekawe, ale tylko do pozwiedzania. Natomiast jak sobie pojeździć, to tak:

Wyszło tak, że trafiliśmy do Żelechowa, całkiem sporej wsi. Co można zobaczyć we wsi? Wbrew pozorom nie kury i kaczki, bo te coraz trudniej znaleźć ;) Oczywiście jak jest, to kościół ;) Mimo niedzieli był zamknięty, więc tylko go obfociłam z zewnątrz i obeszłam przyległości.




Podczas gdy pozostała dwójka rozmawiała z miejscową panią i zbierała informacje o alternatywnej trasie powrotu, ja zrobiłam zdjęcie rumaków i włączyłam w końcu sports trackera (gdzie moja głowa?), tak że pierwszą część trasy musiałabym dorysować gdzie indziej ;)

A dalej to już tylko powrót, tak samo przyjemna jazda jak wcześniej i nawet małe pagórki nie robiły na mnie wrażenia. Pilnowaliśmy czasu, by szef nie dowalił nam kosztów rozpoczętej drugiej godziny, bo taki sprzęt to w sumie w cenie noclegu powinien być ;)
mapka w ST
Jeszcze muszę napisać, że choć dystansik jest mizerny, to ze dwa razy tyle zapewne zrobiłam przez weekend na rowerze wodnym, tylko oczywiście nie zamierzam tu niczego w statystykach zafałszowywać, ale jakby nie było w nogach opłynięcie jeziorka wszerz i wzdłuż trochę było czuć :)
No i chyba narobiłam sobie w końcu ochoty, bo marzy mi się jakaś większa wycieczka tego lata, np. z Pilchowa do zoo w Ueckermunde (czy Ty to Siwobrody czytasz? :p)
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Złożyło się tak, że z paczką znajomych wylądowałam nad urokliwym jeziorkiem, w całkiem przyjemnym ośrodku wypoczynkowym. Wprawdzie był to wypad tylko na weekend, ale ośrodek schowany jest w lesie, więc trzeba sobie jakoś ten czas na miejscu zorganizować, bo jako taka cywilizacja jest daleko i nawet o zasięg telefonu tam ciężko. Pogoda była super, więc większość czasu upłynęła mi tak:

Na jeziorku© kiwi1000

Jeziorko wieczorem© kiwi1000
Ale należę w końcu do tych, którzy uwielbiają zwiedzać, poznawać nowe miejsca gdy tylko jest ku temu okazja. A poza tym już pierwszego dnia jak wypożyczałam sprzęt wodny, zauważyłam, że w niepozornej szopie stoi 8 czy 9 rowerów, różnej maści :) Później dowiedziałam się, że można je wypożyczyć na godziny i tak oto zaczęłam moim towarzyszom marudzić i marudzić, aż w niedzielę udało mi się namówić 2 z pozostałych 5 osób na małą przejażdżkę po okolicy. Towarzystwo woli się "alkoholizować", więc to, że aż dwie osoby chciały mi towarzyszyć uznałam za sukces! Z góry wiedziałam, że mamy do dyspozycji jedynie 60 minut, bo ograniczały nas godziny posiłków (które były super, więc nikt nie chciałby ich przegapić ;)) i pakowanie się oraz wyjazd do domku.
No więc najpierw stoczyliśmy długą walkę z właścicielem ośrodka, a potem razem z nim z samymi rowerami, bo okazało się, że z całej stajni ciężko znaleźć trzy sprawne, a nawet nie tyle sprawne, co takie które "wytrzymają godzinę w terenie i się nie rozpadną" :) I tu wyjdzie ze mnie pewnie daleko posunięta naiwność, bo na mój rozum to ktoś kto ma ośrodek, a w ofercie wypożyczanie rowerów, to powinien mieć chyba te rowery kompletnie przygotowane przed sezonem, gotowe na życzenie klienta, który nie chce się nudzić w drink barze, tylko chce pooglądać okolicę? Moja wyobraźnia jest jednak za mała, a naiwność za duża, bo mi się w głowie nie mieści, żeby rowery stały w tak opłakanym stanie, w jakim stały i to prawie w połowie sezonu.
Jeden został wybrany szybko - był w miarę ok. Drugi był niby prywatnym sprzętem właściciela, miał nawet licznik (niedziałający oczywiście, ale miał) i miał teleskopowe zawieszenie, czyli full wypas i coś o czym marzyłam jak byłam młodsza, żeby się takim rowerkiem przejechać :) No więc złapałam za kierownicę i postanowiłam nie wypuszczać z rąk :D Trzeci rower to już było gorączkowe przebieranie z pozostałych. Nie miał kawałka siodełka (jak się później okazało boleśnie wpijał się w... :)) oraz nie miał jednego pedału, ale nadawał się do jazdy. Właściciel wyprowadził ten rower oraz jakiś inny, który zabrał na warsztat i wykręcił z niego brakujący pedał :)) No to teraz mieliśmy już wszystkie trzy sztuki. Siodełka zostały przetarte, o regulacji tychże nie było mowy, bo groziło to rozpadnięciem się natychmiastowym, więc machnęliśmy ręką, że jakoś godzinę wytrzymamy, najwyżej się trochę powykręcany jak będzie niewygodnie ;)
Ruszyliśmy w celu jechania bez celu :) Z trzech możliwych dróg skreśliliśmy od razu jedną, która wysypana była kamieniami i tłuczenie się nią samochodem przez kilka kilometrów było udręką, więc rowerem nie było sensu. Pojechaliśmy przez las, cieplutko, lekki wiaterek, który chłodził tak jak powinien, a nie przeszkadzał w jeździe. Po kilkudziesięciu metrach, okazało się, że ostatni rower nie tylko miał wybrakowany pedał - on miał oba pedały wygięte, że pedałując niemiłosiernie krzywiły się kolana do środka, a właściwie nie wiem nawet jak to opisać, ale było cholernie niewygodnie i nieswojo. A skąd wiem? Bo osoba która nim jechała, stwierdziła, że męczy się za bardzo i chyba wróci. Więc zaproponowałam zamianę dla dobra sprawy i tak pożegnałam się z moimi teleskopami raz na zawsze :))
Faktycznie, jazda tym cudem była udręką, ale po kilkuset metrach zaczęłam się przyzwyczajać i przestałam zwracać na to uwagę. Za to nieszczęsne wybrakowane siodełko.... ;)
Wyjechaliśmy z lasu na ulicę, która rozbroiła mnie tym, że była wąska, wiejska, ale niemal zupełnie pozbawiona dziur, co było dziwne, bo przecież na około mnóstwo pól i ciężki sprzęt rolniczy musiał tamtędy jeździć.
No i tak sobie jedziemy beztrosko, więc mówię "poczekajcie, wrócę tylko zrobić fotkę",

Droga do ośrodka© kiwi1000
po czym zawracam i zza pleców słyszę bęc. Odwracam się i widzę, że osoba jadąca na teleskopach leży jak długa, rozciągnięta w poprzek drogi, pod rowerem. I okazało się, że wina jest właściwie moja, bo przekazując rower podczas zamiany powiedziałam "hamuj lewym, bo prawy właściwie nie działa", tyle co zdążyłam przetestować, tylko nie wzięłam pod uwagę, że ktoś kto nie zna sprzętu na którym jedzie będzie od razu wciskał hamulec bez opamiętania do końca! :D Na szczęście poza krwiakami i pozdzieraną skórą rąk i nóg nic się nie stało i pojechaliśmy dalej, ale wolniej niż mieliśmy w planie i oczywiście wycieczka jeszcze się skróciła...
Hamulce we wszystkich rowerach były niewyregulowane, to w ogóle osobny temat. Musiałam na każdej górce uważać i przyhamowywać, bo gdybym się tak rozpędziła, to nie wiem czy nie wylądowałabym na jakimś zakręcie w krzakach. Nie wspomnę (albo wspomnę) o tym, że wypadałoby też dopompować koła, ale właściciel był specem od rowerów i orzekł, że "bez przesady nie trzeba" i wszyscy jechaliśmy na flaczkach :)
Ale to techniczna strona wycieczki, a praktyczna była taka, że było super malowniczo, wesoło, milutko i mogłabym tak jechać w nieskończoność :) Zapomniałam o siodełku, zapomniałam o hamulcach i w ogóle o wszystkim. Rozglądałam się tylko na boki i słuchałam odgłosów przyrody, a nawet nie bardzo gadać mi się chciało. Chyba naprawdę brakowało mi tego. Tym bardziej, że dla mnie takie trasy, takie dróżki i okolice są pod każdym względem idealne do jeżdżenia. Miasto i ścieżki rowerowe są męczące i owszem też ciekawe, ale tylko do pozwiedzania. Natomiast jak sobie pojeździć, to tak:

Gdzieś w polu :D© kiwi1000
Wyszło tak, że trafiliśmy do Żelechowa, całkiem sporej wsi. Co można zobaczyć we wsi? Wbrew pozorom nie kury i kaczki, bo te coraz trudniej znaleźć ;) Oczywiście jak jest, to kościół ;) Mimo niedzieli był zamknięty, więc tylko go obfociłam z zewnątrz i obeszłam przyległości.

Kościół w Żelechowie© kiwi1000

W Żelechowie© kiwi1000

Dzwonnica© kiwi1000

Żelechowo© kiwi1000
Podczas gdy pozostała dwójka rozmawiała z miejscową panią i zbierała informacje o alternatywnej trasie powrotu, ja zrobiłam zdjęcie rumaków i włączyłam w końcu sports trackera (gdzie moja głowa?), tak że pierwszą część trasy musiałabym dorysować gdzie indziej ;)

Nasze rowerki© kiwi1000
A dalej to już tylko powrót, tak samo przyjemna jazda jak wcześniej i nawet małe pagórki nie robiły na mnie wrażenia. Pilnowaliśmy czasu, by szef nie dowalił nam kosztów rozpoczętej drugiej godziny, bo taki sprzęt to w sumie w cenie noclegu powinien być ;)
mapka w ST
Jeszcze muszę napisać, że choć dystansik jest mizerny, to ze dwa razy tyle zapewne zrobiłam przez weekend na rowerze wodnym, tylko oczywiście nie zamierzam tu niczego w statystykach zafałszowywać, ale jakby nie było w nogach opłynięcie jeziorka wszerz i wzdłuż trochę było czuć :)
No i chyba narobiłam sobie w końcu ochoty, bo marzy mi się jakaś większa wycieczka tego lata, np. z Pilchowa do zoo w Ueckermunde (czy Ty to Siwobrody czytasz? :p)
Rower:
Dane wycieczki:
7.10 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)