- Kategorie:
- >50 km.3
- bieg.1
- bojowo.5
- ja i natura.19
- po mieście.49
- po okolicy.38
- wyjazdowo.4
- z M..8
Wpisy archiwalne w kategorii
wyjazdowo
Dystans całkowity: | 124.14 km (w terenie 17.50 km; 14.10%) |
Czas w ruchu: | 08:53 |
Średnia prędkość: | 13.18 km/h |
Liczba aktywności: | 4 |
Średnio na aktywność: | 31.04 km i 2h 57m |
Więcej statystyk |
Szczecin
Piątek, 29 sierpnia 2014 | dodano: 29.08.2014Kategoria >50 km, po mieście, po okolicy, wyjazdowo, z M.
Rano jak wstałam to miałam mieszane uczucia co do tej wycieczki, bo już drugi dzień plecy dają mi się we znaki i jak tu jeszcze spokojnie siedzieć na siodełku i podskakiwać na wertepach? No ale umówiłam się już ponad tydzień temu z przyjacielem, że jedziemy dziś z naszym wspólnym kolegą na Szczecin i oczywiście nie chciałam się wycofać jak jakiś mięczak ;)
Wzięliśmy oboje wolne w pracy, pogoda zapowiadała się całkiem znośnie (choć rano było pieruńsko zimno...), więc wyruszyliśmy. A na miejscu spotkania z kumplem, który miał być naszym przewodnikiem - i pokazać nam jak na przyszłość bezpiecznie i przyjemnie jeździć do Szczecina - pojawił się jeszcze jeden kumpel i tak w czwórkę pojechaliśmy sobie do Outlet Parku na kawkę i pogaduchy.
A w drodze powrotnej rzuciłam hasło "lotnisko Kluczewo" i popedałowaliśmy jeszcze na moment popatrzeć jak tam przygotowania do zlotu pojazdów militarnych, który będziemy obserwować z bliska jutro i w niedzielę :)
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wzięliśmy oboje wolne w pracy, pogoda zapowiadała się całkiem znośnie (choć rano było pieruńsko zimno...), więc wyruszyliśmy. A na miejscu spotkania z kumplem, który miał być naszym przewodnikiem - i pokazać nam jak na przyszłość bezpiecznie i przyjemnie jeździć do Szczecina - pojawił się jeszcze jeden kumpel i tak w czwórkę pojechaliśmy sobie do Outlet Parku na kawkę i pogaduchy.
A w drodze powrotnej rzuciłam hasło "lotnisko Kluczewo" i popedałowaliśmy jeszcze na moment popatrzeć jak tam przygotowania do zlotu pojazdów militarnych, który będziemy obserwować z bliska jutro i w niedzielę :)
Rower:Kross Trans Atlantic
Dane wycieczki:
77.19 km (12.00 km teren), czas: 04:55 h, avg:15.70 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Londyn
Niedziela, 3 sierpnia 2014 | dodano: 06.08.2014Kategoria wyjazdowo, po mieście
W ramach króciutkiego urlopu poleciałam na kilka dni do Wielkiej Brytanii, odwiedzić dawnego kolegę ze studiów. Kolega mieszka kilkadziesiąt kilometrów od Londynu, ale jest na szczęście zmotoryzowany, więc muszę przyznać, że przez te 5 dni zwiedziłam naprawdę sporo, a przynajmniej wszystko co sobie założyłam.
Jeśli chodzi o "działkę" rowerową, to w niedzielę wybraliśmy się do Londynu na całodzienne zwiedzanie (a właściwie sam Londyn zwiedzaliśmy zaledwie jakieś 7 godzin) ale przez to, że tam jest naprawdę problem ze znalezieniem parkingu czy swobodnym poruszaniem się po mieście prywatnym transportem, zdecydowaliśmy się zostawić autko trochę na uboczu i skorzystać z miejskiego systemu wypożyczania rowerków Barclays Cycle Hire.

Barclays Cycle Hire © kiwi1000

Barclays Cycle Hire © kiwi1000

Barclays Cycle Hire © kiwi1000
Ponieważ stacji rowerowych jest naprawdę całe mnóstwo, to wybraliśmy parking w pobliżu jednej z nich, żeby nie tracić ani minuty z cennego czasu i ile się da przeznaczyć na objazd. A parking niestety czynny był tylko do 20:00...
Wypożyczenie roweru na 24h kosztuje zaledwie 2 GBP, na 7 dni to tylko 10 GBP, czyli nawet jak na nasze kieszenie to tyle co nic. Jedynym poważnym ograniczeniem jest jednorazowy czas wypożyczenia, gdyż jest to tylko 30 minut. Po przekroczeniu tego czasu pobierana jest dodatkowa opłata, wprawdzie symboliczna (1 GBP), ale nieznacznie przekraczając te pół godzinki kilka razy dziennie może się z tego uzbierać niezła sumka. I mimo, że jak pisałam stacji jest całe mnóstwo i zazwyczaj nie ma problemu ze znalezieniem jakiejś, to jednak do oglądania jest tyle, że łatwo można się zagapić i nie zdążyć. A ponadto w Londynie jeździ się w zasadzie ulicami, które są strasznie zatłoczone, więc dochodzi jeszcze czekanie w korkach na światłach... i minuty lecą. Rzecz jasna za wypożyczenie płaci się kartą bankową, więc gdyby ktoś się wybierał to trzeba o tym pamiętać i zabrać albo kartę, albo kogoś z kartą kto dla nas rowerek wypożyczy.
Same rowery są genialne (co mocno podkreślam) i chociaż mają tylko 3 biegi, to w jeździe miejskiej zupełnie to wystarcza, a nawet jest komfortowe. Siodełka są super-wygodne, wrażenia z jazdy są bardzo pozytywne, po ulicach mknie się gładko i przyjemnie. Byłam zaskoczona, że sprzęt publiczny i ogólnodostępny może być tak dobrej jakości. Nawet jeśli któryś z rowerów lekko klekotał, czy czasem przeskakiwał łańcuch, to były to naprawdę drobniutkie usterki - wiadomo: ludzie ujeżdżają sprzęt codziennie i masowo. Oczywiście rowery są automatycznie oświetlone, więc i bezpieczne.
No z tym bezpieczeństwem to może jednak przesadziłam... Bo jazda po Londynie przypomina trochę "wolną amerykankę", właściwie mało kto tam trąbi na kogokolwiek, jeździ się niemal jak się chce, przejeżdżanie czy przechodzenie na czerwonym to praktycznie żaden problem! Ale rowery mają o tyle dobrze, że wiele ulic zamkniętych dla ruchu samochodowego jest otwartych dla ruchu rowerowego i rowerzysta generalnie ma pierwszeństwo ruszania na każdym skrzyżowaniu, co znacznie ułatwi manewry. Nooo, o ile człowiek przywyknie już do jazdy lewą stroną... ;) Świetną sprawą jest wszechobecne i różnokolorowe oznakowanie poziome ulic, co mocno ogranicza liczbę innych znaków i przez to jeździ się łatwo, a jedyne co rozprasza kierowcę to zapierające dech widoki naokoło.
No to trochę fotek z wycieczki...

Londyn © kiwi1000

The Royal Court of Justice © kiwi1000

The Royal Court of Justice © kiwi1000

Charakterystyczna zabudowa z cegły © kiwi1000

Widok spod mostu na Tamizę © kiwi1000

London Eye © kiwi1000

Buckingham Palace © kiwi1000

Buckingham Palace © kiwi1000

Buckingham Palace © kiwi1000

Trafalgar Square © kiwi1000

Trafalgar Square © kiwi1000

Trafalgar Square © kiwi1000

Parlament © kiwi1000

Big Ben, Parliament Square © kiwi1000

Parliament Square © kiwi1000

Westminster Abbey © kiwi1000

Westminster Abbey © kiwi1000

Londyńska taksówka © kiwi1000

Mur rzymski - fragment © kiwi1000

Tower of London © kiwi1000

Tower of London © kiwi1000

Tower of London © kiwi1000

Tower Bridge © kiwi1000

Londyn - biurowiec © kiwi1000

Gherkin © kiwi1000

Londyn nowoczesny © kiwi1000
Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Jeśli chodzi o "działkę" rowerową, to w niedzielę wybraliśmy się do Londynu na całodzienne zwiedzanie (a właściwie sam Londyn zwiedzaliśmy zaledwie jakieś 7 godzin) ale przez to, że tam jest naprawdę problem ze znalezieniem parkingu czy swobodnym poruszaniem się po mieście prywatnym transportem, zdecydowaliśmy się zostawić autko trochę na uboczu i skorzystać z miejskiego systemu wypożyczania rowerków Barclays Cycle Hire.

Barclays Cycle Hire © kiwi1000

Barclays Cycle Hire © kiwi1000

Barclays Cycle Hire © kiwi1000
Ponieważ stacji rowerowych jest naprawdę całe mnóstwo, to wybraliśmy parking w pobliżu jednej z nich, żeby nie tracić ani minuty z cennego czasu i ile się da przeznaczyć na objazd. A parking niestety czynny był tylko do 20:00...
Wypożyczenie roweru na 24h kosztuje zaledwie 2 GBP, na 7 dni to tylko 10 GBP, czyli nawet jak na nasze kieszenie to tyle co nic. Jedynym poważnym ograniczeniem jest jednorazowy czas wypożyczenia, gdyż jest to tylko 30 minut. Po przekroczeniu tego czasu pobierana jest dodatkowa opłata, wprawdzie symboliczna (1 GBP), ale nieznacznie przekraczając te pół godzinki kilka razy dziennie może się z tego uzbierać niezła sumka. I mimo, że jak pisałam stacji jest całe mnóstwo i zazwyczaj nie ma problemu ze znalezieniem jakiejś, to jednak do oglądania jest tyle, że łatwo można się zagapić i nie zdążyć. A ponadto w Londynie jeździ się w zasadzie ulicami, które są strasznie zatłoczone, więc dochodzi jeszcze czekanie w korkach na światłach... i minuty lecą. Rzecz jasna za wypożyczenie płaci się kartą bankową, więc gdyby ktoś się wybierał to trzeba o tym pamiętać i zabrać albo kartę, albo kogoś z kartą kto dla nas rowerek wypożyczy.
Same rowery są genialne (co mocno podkreślam) i chociaż mają tylko 3 biegi, to w jeździe miejskiej zupełnie to wystarcza, a nawet jest komfortowe. Siodełka są super-wygodne, wrażenia z jazdy są bardzo pozytywne, po ulicach mknie się gładko i przyjemnie. Byłam zaskoczona, że sprzęt publiczny i ogólnodostępny może być tak dobrej jakości. Nawet jeśli któryś z rowerów lekko klekotał, czy czasem przeskakiwał łańcuch, to były to naprawdę drobniutkie usterki - wiadomo: ludzie ujeżdżają sprzęt codziennie i masowo. Oczywiście rowery są automatycznie oświetlone, więc i bezpieczne.
No z tym bezpieczeństwem to może jednak przesadziłam... Bo jazda po Londynie przypomina trochę "wolną amerykankę", właściwie mało kto tam trąbi na kogokolwiek, jeździ się niemal jak się chce, przejeżdżanie czy przechodzenie na czerwonym to praktycznie żaden problem! Ale rowery mają o tyle dobrze, że wiele ulic zamkniętych dla ruchu samochodowego jest otwartych dla ruchu rowerowego i rowerzysta generalnie ma pierwszeństwo ruszania na każdym skrzyżowaniu, co znacznie ułatwi manewry. Nooo, o ile człowiek przywyknie już do jazdy lewą stroną... ;) Świetną sprawą jest wszechobecne i różnokolorowe oznakowanie poziome ulic, co mocno ogranicza liczbę innych znaków i przez to jeździ się łatwo, a jedyne co rozprasza kierowcę to zapierające dech widoki naokoło.
No to trochę fotek z wycieczki...

Londyn © kiwi1000

The Royal Court of Justice © kiwi1000

The Royal Court of Justice © kiwi1000

Charakterystyczna zabudowa z cegły © kiwi1000

Widok spod mostu na Tamizę © kiwi1000

London Eye © kiwi1000

Buckingham Palace © kiwi1000

Buckingham Palace © kiwi1000

Buckingham Palace © kiwi1000

Trafalgar Square © kiwi1000

Trafalgar Square © kiwi1000

Trafalgar Square © kiwi1000

Parlament © kiwi1000

Big Ben, Parliament Square © kiwi1000

Parliament Square © kiwi1000

Westminster Abbey © kiwi1000

Westminster Abbey © kiwi1000

Londyńska taksówka © kiwi1000

Mur rzymski - fragment © kiwi1000

Tower of London © kiwi1000

Tower of London © kiwi1000

Tower of London © kiwi1000

Tower Bridge © kiwi1000

Londyn - biurowiec © kiwi1000

Gherkin © kiwi1000

Londyn nowoczesny © kiwi1000
Rower:
Dane wycieczki:
29.25 km (0.00 km teren), czas: 02:27 h, avg:11.94 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Kamminke
Niedziela, 1 września 2013 | dodano: 02.09.2013Kategoria bojowo, ja i natura, wyjazdowo

Kamminke© kiwi1000
To tak przy okazji weekendowego wypadu ze znajomymi do Świnoujścia. Miał być wyjazd tylko na jeden dzień, ale dostałam klucze do domku na działkach, więc zostaliśmy w końcu do niedzieli.
W niedzielę rano zrobiłam sobie wcześniej śniadanie i w ramach porannej zaprawy (które to pojęcie właściwie funkcjonuje u mnie tylko od święta ;)) postanowiłam przejechać się kawałek na wygrzebanym z szopy (dosłownie wygrzebanym spod sterty śmieci) rowerze. Oczywiście wolałabym smukłego, czarnego rumaka ;), ale jak takiego nie ma, to alternatywy za bardzo też nie ma. Od początku wkur...zał mnie klekoczący pedał, ale przy mocnej koncentracji na otaczającej przyrodzie prawie go już nie słyszałam.
Zimno jak skurczybyk, bo tuż przed wyjazdem termometr pokazywał tylko 12 stopni i do tego strasznie zimny wiatr od Zalewu. Dla mnie to warunki ekstremalne. Ale na rowerze jak wiadomo czasem robi się cieplej, zwłaszcza jak się nie ma kondycji ;), więc tak czy siak pojechałam do Kamminke - czyli na dobrze sobie znanej i krótkiej trasie, tak aby za długo od mojego towarzystwa nie uciekać, bo nawet nie wypada, nie wspominając o tym, że mieliśmy też wielkie plany na ten dzień. I akurat tak się fajnie złożyło, że trafiłam też na lukę w deszczu, bo w sobotnie popołudnie lało i jak się okazało później w niedzielę też trochę popadało.
Kamminke to mała, urokliwa wioska, z mnóstwem pokoi do wynajęcia (jakby się ktoś wybierał), z częściowo (i o zgrozo) brukowanymi uliczkami, z małą przystanią, gdzie można sobie posiedzieć przy piwku i ciepłym posiłku. A mniej więcej po drugiej stronie wioski jest cmentarz wojenny, który osobiście zawsze odwiedzam jak tam jestem. Położony jest na terenie rezerwatu Golm, na całkiem sporej górce, na którą się trzeba z rowerem wdrapać. Jak wszystkie miejsca tego typu skłania do refleksji i zastanowienia się nad okrutnością ludzi. I nie chodzi mi tylko o działania wojenne, ale i na przykład o to:

Bez komentarza© kiwi1000
No to jeszcze kilka zdjęć...

Na granicy© kiwi1000

Granica państw© kiwi1000

Przystań w Kamminke© kiwi1000

Przystań w Kamminke© kiwi1000

Kamminke© kiwi1000

Kamminke© kiwi1000

Cmentarz wojenny Golm© kiwi1000

Cmentarz wojenny Golm© kiwi1000

Cmentarz wojenny Golm© kiwi1000
Reszta fotek w linku tam gdzie mapka, ale mapka jakiś absurd pokazuje - część trasy się w ogóle nie zapisała, ale za to zapisał się całkowity czas wycieczki. W każdym razie to tylko liczby, które większego znaczenia nie mają, przynajmniej dla mnie...
mapka
Rower:
Dane wycieczki:
10.60 km (5.50 km teren), czas: 01:31 h, avg:6.99 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
jezioro Kiełbicze
Niedziela, 7 lipca 2013 | dodano: 08.07.2013Kategoria wyjazdowo
W tym roku omijam jakoś rower szerokim łukiem, albo to on mnie :) Pewnie dlatego, że samotne wycieczki i to po okolicy, którą już trochę znam przestały mnie cieszyć. Dalej się też raczej nie zapuszczę, bo nie dam rady potem wrócić ;) No więc nie jeżdżę, co znowu sprawia, że mi się jeździć powoli zaczyna chcieć :)
Złożyło się tak, że z paczką znajomych wylądowałam nad urokliwym jeziorkiem, w całkiem przyjemnym ośrodku wypoczynkowym. Wprawdzie był to wypad tylko na weekend, ale ośrodek schowany jest w lesie, więc trzeba sobie jakoś ten czas na miejscu zorganizować, bo jako taka cywilizacja jest daleko i nawet o zasięg telefonu tam ciężko. Pogoda była super, więc większość czasu upłynęła mi tak:


Ale należę w końcu do tych, którzy uwielbiają zwiedzać, poznawać nowe miejsca gdy tylko jest ku temu okazja. A poza tym już pierwszego dnia jak wypożyczałam sprzęt wodny, zauważyłam, że w niepozornej szopie stoi 8 czy 9 rowerów, różnej maści :) Później dowiedziałam się, że można je wypożyczyć na godziny i tak oto zaczęłam moim towarzyszom marudzić i marudzić, aż w niedzielę udało mi się namówić 2 z pozostałych 5 osób na małą przejażdżkę po okolicy. Towarzystwo woli się "alkoholizować", więc to, że aż dwie osoby chciały mi towarzyszyć uznałam za sukces! Z góry wiedziałam, że mamy do dyspozycji jedynie 60 minut, bo ograniczały nas godziny posiłków (które były super, więc nikt nie chciałby ich przegapić ;)) i pakowanie się oraz wyjazd do domku.
No więc najpierw stoczyliśmy długą walkę z właścicielem ośrodka, a potem razem z nim z samymi rowerami, bo okazało się, że z całej stajni ciężko znaleźć trzy sprawne, a nawet nie tyle sprawne, co takie które "wytrzymają godzinę w terenie i się nie rozpadną" :) I tu wyjdzie ze mnie pewnie daleko posunięta naiwność, bo na mój rozum to ktoś kto ma ośrodek, a w ofercie wypożyczanie rowerów, to powinien mieć chyba te rowery kompletnie przygotowane przed sezonem, gotowe na życzenie klienta, który nie chce się nudzić w drink barze, tylko chce pooglądać okolicę? Moja wyobraźnia jest jednak za mała, a naiwność za duża, bo mi się w głowie nie mieści, żeby rowery stały w tak opłakanym stanie, w jakim stały i to prawie w połowie sezonu.
Jeden został wybrany szybko - był w miarę ok. Drugi był niby prywatnym sprzętem właściciela, miał nawet licznik (niedziałający oczywiście, ale miał) i miał teleskopowe zawieszenie, czyli full wypas i coś o czym marzyłam jak byłam młodsza, żeby się takim rowerkiem przejechać :) No więc złapałam za kierownicę i postanowiłam nie wypuszczać z rąk :D Trzeci rower to już było gorączkowe przebieranie z pozostałych. Nie miał kawałka siodełka (jak się później okazało boleśnie wpijał się w... :)) oraz nie miał jednego pedału, ale nadawał się do jazdy. Właściciel wyprowadził ten rower oraz jakiś inny, który zabrał na warsztat i wykręcił z niego brakujący pedał :)) No to teraz mieliśmy już wszystkie trzy sztuki. Siodełka zostały przetarte, o regulacji tychże nie było mowy, bo groziło to rozpadnięciem się natychmiastowym, więc machnęliśmy ręką, że jakoś godzinę wytrzymamy, najwyżej się trochę powykręcany jak będzie niewygodnie ;)
Ruszyliśmy w celu jechania bez celu :) Z trzech możliwych dróg skreśliliśmy od razu jedną, która wysypana była kamieniami i tłuczenie się nią samochodem przez kilka kilometrów było udręką, więc rowerem nie było sensu. Pojechaliśmy przez las, cieplutko, lekki wiaterek, który chłodził tak jak powinien, a nie przeszkadzał w jeździe. Po kilkudziesięciu metrach, okazało się, że ostatni rower nie tylko miał wybrakowany pedał - on miał oba pedały wygięte, że pedałując niemiłosiernie krzywiły się kolana do środka, a właściwie nie wiem nawet jak to opisać, ale było cholernie niewygodnie i nieswojo. A skąd wiem? Bo osoba która nim jechała, stwierdziła, że męczy się za bardzo i chyba wróci. Więc zaproponowałam zamianę dla dobra sprawy i tak pożegnałam się z moimi teleskopami raz na zawsze :))
Faktycznie, jazda tym cudem była udręką, ale po kilkuset metrach zaczęłam się przyzwyczajać i przestałam zwracać na to uwagę. Za to nieszczęsne wybrakowane siodełko.... ;)
Wyjechaliśmy z lasu na ulicę, która rozbroiła mnie tym, że była wąska, wiejska, ale niemal zupełnie pozbawiona dziur, co było dziwne, bo przecież na około mnóstwo pól i ciężki sprzęt rolniczy musiał tamtędy jeździć.
No i tak sobie jedziemy beztrosko, więc mówię "poczekajcie, wrócę tylko zrobić fotkę",

po czym zawracam i zza pleców słyszę bęc. Odwracam się i widzę, że osoba jadąca na teleskopach leży jak długa, rozciągnięta w poprzek drogi, pod rowerem. I okazało się, że wina jest właściwie moja, bo przekazując rower podczas zamiany powiedziałam "hamuj lewym, bo prawy właściwie nie działa", tyle co zdążyłam przetestować, tylko nie wzięłam pod uwagę, że ktoś kto nie zna sprzętu na którym jedzie będzie od razu wciskał hamulec bez opamiętania do końca! :D Na szczęście poza krwiakami i pozdzieraną skórą rąk i nóg nic się nie stało i pojechaliśmy dalej, ale wolniej niż mieliśmy w planie i oczywiście wycieczka jeszcze się skróciła...
Hamulce we wszystkich rowerach były niewyregulowane, to w ogóle osobny temat. Musiałam na każdej górce uważać i przyhamowywać, bo gdybym się tak rozpędziła, to nie wiem czy nie wylądowałabym na jakimś zakręcie w krzakach. Nie wspomnę (albo wspomnę) o tym, że wypadałoby też dopompować koła, ale właściciel był specem od rowerów i orzekł, że "bez przesady nie trzeba" i wszyscy jechaliśmy na flaczkach :)
Ale to techniczna strona wycieczki, a praktyczna była taka, że było super malowniczo, wesoło, milutko i mogłabym tak jechać w nieskończoność :) Zapomniałam o siodełku, zapomniałam o hamulcach i w ogóle o wszystkim. Rozglądałam się tylko na boki i słuchałam odgłosów przyrody, a nawet nie bardzo gadać mi się chciało. Chyba naprawdę brakowało mi tego. Tym bardziej, że dla mnie takie trasy, takie dróżki i okolice są pod każdym względem idealne do jeżdżenia. Miasto i ścieżki rowerowe są męczące i owszem też ciekawe, ale tylko do pozwiedzania. Natomiast jak sobie pojeździć, to tak:

Wyszło tak, że trafiliśmy do Żelechowa, całkiem sporej wsi. Co można zobaczyć we wsi? Wbrew pozorom nie kury i kaczki, bo te coraz trudniej znaleźć ;) Oczywiście jak jest, to kościół ;) Mimo niedzieli był zamknięty, więc tylko go obfociłam z zewnątrz i obeszłam przyległości.




Podczas gdy pozostała dwójka rozmawiała z miejscową panią i zbierała informacje o alternatywnej trasie powrotu, ja zrobiłam zdjęcie rumaków i włączyłam w końcu sports trackera (gdzie moja głowa?), tak że pierwszą część trasy musiałabym dorysować gdzie indziej ;)

A dalej to już tylko powrót, tak samo przyjemna jazda jak wcześniej i nawet małe pagórki nie robiły na mnie wrażenia. Pilnowaliśmy czasu, by szef nie dowalił nam kosztów rozpoczętej drugiej godziny, bo taki sprzęt to w sumie w cenie noclegu powinien być ;)
mapka w ST
Jeszcze muszę napisać, że choć dystansik jest mizerny, to ze dwa razy tyle zapewne zrobiłam przez weekend na rowerze wodnym, tylko oczywiście nie zamierzam tu niczego w statystykach zafałszowywać, ale jakby nie było w nogach opłynięcie jeziorka wszerz i wzdłuż trochę było czuć :)
No i chyba narobiłam sobie w końcu ochoty, bo marzy mi się jakaś większa wycieczka tego lata, np. z Pilchowa do zoo w Ueckermunde (czy Ty to Siwobrody czytasz? :p)
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Złożyło się tak, że z paczką znajomych wylądowałam nad urokliwym jeziorkiem, w całkiem przyjemnym ośrodku wypoczynkowym. Wprawdzie był to wypad tylko na weekend, ale ośrodek schowany jest w lesie, więc trzeba sobie jakoś ten czas na miejscu zorganizować, bo jako taka cywilizacja jest daleko i nawet o zasięg telefonu tam ciężko. Pogoda była super, więc większość czasu upłynęła mi tak:

Na jeziorku© kiwi1000

Jeziorko wieczorem© kiwi1000
Ale należę w końcu do tych, którzy uwielbiają zwiedzać, poznawać nowe miejsca gdy tylko jest ku temu okazja. A poza tym już pierwszego dnia jak wypożyczałam sprzęt wodny, zauważyłam, że w niepozornej szopie stoi 8 czy 9 rowerów, różnej maści :) Później dowiedziałam się, że można je wypożyczyć na godziny i tak oto zaczęłam moim towarzyszom marudzić i marudzić, aż w niedzielę udało mi się namówić 2 z pozostałych 5 osób na małą przejażdżkę po okolicy. Towarzystwo woli się "alkoholizować", więc to, że aż dwie osoby chciały mi towarzyszyć uznałam za sukces! Z góry wiedziałam, że mamy do dyspozycji jedynie 60 minut, bo ograniczały nas godziny posiłków (które były super, więc nikt nie chciałby ich przegapić ;)) i pakowanie się oraz wyjazd do domku.
No więc najpierw stoczyliśmy długą walkę z właścicielem ośrodka, a potem razem z nim z samymi rowerami, bo okazało się, że z całej stajni ciężko znaleźć trzy sprawne, a nawet nie tyle sprawne, co takie które "wytrzymają godzinę w terenie i się nie rozpadną" :) I tu wyjdzie ze mnie pewnie daleko posunięta naiwność, bo na mój rozum to ktoś kto ma ośrodek, a w ofercie wypożyczanie rowerów, to powinien mieć chyba te rowery kompletnie przygotowane przed sezonem, gotowe na życzenie klienta, który nie chce się nudzić w drink barze, tylko chce pooglądać okolicę? Moja wyobraźnia jest jednak za mała, a naiwność za duża, bo mi się w głowie nie mieści, żeby rowery stały w tak opłakanym stanie, w jakim stały i to prawie w połowie sezonu.
Jeden został wybrany szybko - był w miarę ok. Drugi był niby prywatnym sprzętem właściciela, miał nawet licznik (niedziałający oczywiście, ale miał) i miał teleskopowe zawieszenie, czyli full wypas i coś o czym marzyłam jak byłam młodsza, żeby się takim rowerkiem przejechać :) No więc złapałam za kierownicę i postanowiłam nie wypuszczać z rąk :D Trzeci rower to już było gorączkowe przebieranie z pozostałych. Nie miał kawałka siodełka (jak się później okazało boleśnie wpijał się w... :)) oraz nie miał jednego pedału, ale nadawał się do jazdy. Właściciel wyprowadził ten rower oraz jakiś inny, który zabrał na warsztat i wykręcił z niego brakujący pedał :)) No to teraz mieliśmy już wszystkie trzy sztuki. Siodełka zostały przetarte, o regulacji tychże nie było mowy, bo groziło to rozpadnięciem się natychmiastowym, więc machnęliśmy ręką, że jakoś godzinę wytrzymamy, najwyżej się trochę powykręcany jak będzie niewygodnie ;)
Ruszyliśmy w celu jechania bez celu :) Z trzech możliwych dróg skreśliliśmy od razu jedną, która wysypana była kamieniami i tłuczenie się nią samochodem przez kilka kilometrów było udręką, więc rowerem nie było sensu. Pojechaliśmy przez las, cieplutko, lekki wiaterek, który chłodził tak jak powinien, a nie przeszkadzał w jeździe. Po kilkudziesięciu metrach, okazało się, że ostatni rower nie tylko miał wybrakowany pedał - on miał oba pedały wygięte, że pedałując niemiłosiernie krzywiły się kolana do środka, a właściwie nie wiem nawet jak to opisać, ale było cholernie niewygodnie i nieswojo. A skąd wiem? Bo osoba która nim jechała, stwierdziła, że męczy się za bardzo i chyba wróci. Więc zaproponowałam zamianę dla dobra sprawy i tak pożegnałam się z moimi teleskopami raz na zawsze :))
Faktycznie, jazda tym cudem była udręką, ale po kilkuset metrach zaczęłam się przyzwyczajać i przestałam zwracać na to uwagę. Za to nieszczęsne wybrakowane siodełko.... ;)
Wyjechaliśmy z lasu na ulicę, która rozbroiła mnie tym, że była wąska, wiejska, ale niemal zupełnie pozbawiona dziur, co było dziwne, bo przecież na około mnóstwo pól i ciężki sprzęt rolniczy musiał tamtędy jeździć.
No i tak sobie jedziemy beztrosko, więc mówię "poczekajcie, wrócę tylko zrobić fotkę",

Droga do ośrodka© kiwi1000
po czym zawracam i zza pleców słyszę bęc. Odwracam się i widzę, że osoba jadąca na teleskopach leży jak długa, rozciągnięta w poprzek drogi, pod rowerem. I okazało się, że wina jest właściwie moja, bo przekazując rower podczas zamiany powiedziałam "hamuj lewym, bo prawy właściwie nie działa", tyle co zdążyłam przetestować, tylko nie wzięłam pod uwagę, że ktoś kto nie zna sprzętu na którym jedzie będzie od razu wciskał hamulec bez opamiętania do końca! :D Na szczęście poza krwiakami i pozdzieraną skórą rąk i nóg nic się nie stało i pojechaliśmy dalej, ale wolniej niż mieliśmy w planie i oczywiście wycieczka jeszcze się skróciła...
Hamulce we wszystkich rowerach były niewyregulowane, to w ogóle osobny temat. Musiałam na każdej górce uważać i przyhamowywać, bo gdybym się tak rozpędziła, to nie wiem czy nie wylądowałabym na jakimś zakręcie w krzakach. Nie wspomnę (albo wspomnę) o tym, że wypadałoby też dopompować koła, ale właściciel był specem od rowerów i orzekł, że "bez przesady nie trzeba" i wszyscy jechaliśmy na flaczkach :)
Ale to techniczna strona wycieczki, a praktyczna była taka, że było super malowniczo, wesoło, milutko i mogłabym tak jechać w nieskończoność :) Zapomniałam o siodełku, zapomniałam o hamulcach i w ogóle o wszystkim. Rozglądałam się tylko na boki i słuchałam odgłosów przyrody, a nawet nie bardzo gadać mi się chciało. Chyba naprawdę brakowało mi tego. Tym bardziej, że dla mnie takie trasy, takie dróżki i okolice są pod każdym względem idealne do jeżdżenia. Miasto i ścieżki rowerowe są męczące i owszem też ciekawe, ale tylko do pozwiedzania. Natomiast jak sobie pojeździć, to tak:

Gdzieś w polu :D© kiwi1000
Wyszło tak, że trafiliśmy do Żelechowa, całkiem sporej wsi. Co można zobaczyć we wsi? Wbrew pozorom nie kury i kaczki, bo te coraz trudniej znaleźć ;) Oczywiście jak jest, to kościół ;) Mimo niedzieli był zamknięty, więc tylko go obfociłam z zewnątrz i obeszłam przyległości.

Kościół w Żelechowie© kiwi1000

W Żelechowie© kiwi1000

Dzwonnica© kiwi1000

Żelechowo© kiwi1000
Podczas gdy pozostała dwójka rozmawiała z miejscową panią i zbierała informacje o alternatywnej trasie powrotu, ja zrobiłam zdjęcie rumaków i włączyłam w końcu sports trackera (gdzie moja głowa?), tak że pierwszą część trasy musiałabym dorysować gdzie indziej ;)

Nasze rowerki© kiwi1000
A dalej to już tylko powrót, tak samo przyjemna jazda jak wcześniej i nawet małe pagórki nie robiły na mnie wrażenia. Pilnowaliśmy czasu, by szef nie dowalił nam kosztów rozpoczętej drugiej godziny, bo taki sprzęt to w sumie w cenie noclegu powinien być ;)
mapka w ST
Jeszcze muszę napisać, że choć dystansik jest mizerny, to ze dwa razy tyle zapewne zrobiłam przez weekend na rowerze wodnym, tylko oczywiście nie zamierzam tu niczego w statystykach zafałszowywać, ale jakby nie było w nogach opłynięcie jeziorka wszerz i wzdłuż trochę było czuć :)
No i chyba narobiłam sobie w końcu ochoty, bo marzy mi się jakaś większa wycieczka tego lata, np. z Pilchowa do zoo w Ueckermunde (czy Ty to Siwobrody czytasz? :p)
Rower:
Dane wycieczki:
7.10 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)