- Kategorie:
- >50 km.3
- bieg.1
- bojowo.5
- ja i natura.19
- po mieście.49
- po okolicy.38
- wyjazdowo.4
- z M..8
Storpedowane plany i JW 3132
Poniedziałek, 5 marca 2012 | dodano: 05.03.2012Kategoria po okolicy, bojowo
Ewidentnie nagromadziło się trochę negatywnej energii, a że pogoda śliczna, to postanowiłam się przejechać i energię przynajmniej częściowo rozładować. Wprawdzie w sobotę skręciłam nogę i cały wczorajszy dzień przekuśtykałam na jednym odnóżu, ale intensywna kuracja żelowa sprawiła, że dziś było w miarę dobrze i bezpiecznie.
Nastawiona bardzo bojowo, jako cel wyznaczyłam sobie JW 3132, zlokalizowaną przy Miedwiu. Plan był ambitniejszy, ale po kolei...
Wyruszyłam jakoś wczesnym popołudniem, celowo, by temperatura powietrza była największa, a słoneczko najcieplejsze. Od razu dotarło do mnie, że strasznie wieje, niezależnie od tego którędy jadę. Postanowiłam sobie skrócić drogę przez miasto, ale to się wiązało z górkami, pod które podjazd przy wietrze był uciążliwy. Cóż, trudno, siły są. Wyjechałam na rondzie przy Tesco, dalej prościutko i szybciutko jak na mnie (na liczniku miałam przez większą część tej trasy 25.3-25.7 km/h) dojechałam do Morzyczyna. Później jeszcze kawałek i skręt na Jęczydół. I tu się zaczęły schody, a raczej "ścieżki nieopisane".

Przekroczyłam płot dawnej jednostki wojskowej i dojechałam do rozstaju dróg. Nie zabrałam ze sobą mapy, więc tyle co zdążyłam zapamiętać w domu i z grubsza orientować się w którym kierunku jechać dalej. Tylko że tak: niektóre z dróg na rozjeździe były mniej rozjeżdżone, a niektóre bardziej. To powinien być dla mnie jasny sygnał ;) Pojechałam tą najbardziej rozjeżdżoną i tak trafiłam na... strzelnicę garnizonową :)))

Strzelnica jest oczywiście opuszczona, teren doskonały do zabaw paintballowych, czego dowodem były porozrzucane dookoła kulki :) Wiedziałam, że zabawię tam dłużej, więc najpierw już pieszo skierowałam się na stanowiska strzeleckie, żeby zobaczyć z czego tu strzelano. Niestety nie znalazłam nic, wszystko zarośnięte trawą, bez łopatki nie było szans. Myślę sobie "nie no, nie jadę dalej, póki nie rozejrzę się dokładniej" ;) Pomaszerowałam w stronę wału, który musiał być kiedyś kulochwytem i oczywiście nawet nie musiałam za bardzo grzebać w ziemi, żeby znaleźć pociski. W kiepskim stanie, ale było ich mnóstwo i dwojakiego rodzaju. Analizę tego co znalazłam zrobię już na własny użytek ;)






Po zmarudzeniu około 40 minut na miejscu, pojechałam mniej rozjeżdżoną drogą i to był błąd, bo dotarłam do aktualnej bramy i płotu jednostki. Oczywiście drut kolczasty, tabliczki. Nic to, zawróciłam, przeprowadziłam rower przez strzelnicę, przedarłam się przez chaszcze i wyszłam na pole. Ponieważ zupełnie nie wiedziałam co robić dalej, odpaliłam mapę w telefonie (chciałam tego uniknąć, bo rozładowana bateria prawie zdychała :D), i stwierdziłam, że bezpieczniej dojechać polami do Bielkowa, a stamtąd ruszyć do wrót JW 3132.
Tereny dla mnie nowe, nigdy się tam nie zapuszczałam, przemknęłam przez Bielkowo, trochę bruku, trochę płyt i zajechałam pod jednostkę. Akurat na przystanku zebrała się kilkunastoosobowa grupka panów, pytających czy zabiorę się z nimi autobusem :))) A ja miałam inne plany...
Chciałam (od początku zakładając, że "jak się uda i nic na siłę") obejrzeć sobie ruiny poniemieckiej torpedowni na Miedwiu. Ale przylegają one do jednostki... Research internetowy mówił mi, że lepiej nie próbować przedzierać się na siłę, bo teren jest dość dobrze chroniony, a o przepustce od komendanta można sobie pomarzyć. Rozejrzałam się - raz, że była ta grupka pilnie obserwujących każdy mój ruch panów, dwa, że na wypatrzonych ścieżkach odchodzących od jednostki (tych, które według mapy doprowadziły by mnie na brzeg jeziora) były charakterystyczne żółte tabliczki krzyczące "TEREN WOJSKOWY WSTĘP WZBRONIONY", trzy, że trochę zmarzłam, bo mocno wiało... postanowiłam nie kusić losu i grzecznie zawrócić, na wszelki wypadek nie robiąc nawet zdjęć. Torpedownia (będąca idealną metaforą mojego stanu ducha), poszła się szczekać. Ale niczego nie przekreślam, odkładam na później. Zrobię dokładniejszy plan i kiedyś to miejsce sobie obejrzę... tak czy inaczej :)
Przez Bielkowo popedałowałam do Kobylanki, a stamtąd już przyjemna, wietrzna i słoneczna droga do domu :)

Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Nastawiona bardzo bojowo, jako cel wyznaczyłam sobie JW 3132, zlokalizowaną przy Miedwiu. Plan był ambitniejszy, ale po kolei...
Wyruszyłam jakoś wczesnym popołudniem, celowo, by temperatura powietrza była największa, a słoneczko najcieplejsze. Od razu dotarło do mnie, że strasznie wieje, niezależnie od tego którędy jadę. Postanowiłam sobie skrócić drogę przez miasto, ale to się wiązało z górkami, pod które podjazd przy wietrze był uciążliwy. Cóż, trudno, siły są. Wyjechałam na rondzie przy Tesco, dalej prościutko i szybciutko jak na mnie (na liczniku miałam przez większą część tej trasy 25.3-25.7 km/h) dojechałam do Morzyczyna. Później jeszcze kawałek i skręt na Jęczydół. I tu się zaczęły schody, a raczej "ścieżki nieopisane".

Polna droga za Jęczydołem.© kiwi1000
Przekroczyłam płot dawnej jednostki wojskowej i dojechałam do rozstaju dróg. Nie zabrałam ze sobą mapy, więc tyle co zdążyłam zapamiętać w domu i z grubsza orientować się w którym kierunku jechać dalej. Tylko że tak: niektóre z dróg na rozjeździe były mniej rozjeżdżone, a niektóre bardziej. To powinien być dla mnie jasny sygnał ;) Pojechałam tą najbardziej rozjeżdżoną i tak trafiłam na... strzelnicę garnizonową :)))

Przy stanowiskach strzeleckich...© kiwi1000
Strzelnica jest oczywiście opuszczona, teren doskonały do zabaw paintballowych, czego dowodem były porozrzucane dookoła kulki :) Wiedziałam, że zabawię tam dłużej, więc najpierw już pieszo skierowałam się na stanowiska strzeleckie, żeby zobaczyć z czego tu strzelano. Niestety nie znalazłam nic, wszystko zarośnięte trawą, bez łopatki nie było szans. Myślę sobie "nie no, nie jadę dalej, póki nie rozejrzę się dokładniej" ;) Pomaszerowałam w stronę wału, który musiał być kiedyś kulochwytem i oczywiście nawet nie musiałam za bardzo grzebać w ziemi, żeby znaleźć pociski. W kiepskim stanie, ale było ich mnóstwo i dwojakiego rodzaju. Analizę tego co znalazłam zrobię już na własny użytek ;)

Strzelnica w pełnej krasie ;)© kiwi1000

Schron© kiwi1000

Wokół strzelnicy...© kiwi1000

Znalezione pociski ;)© kiwi1000

Teren zabaw paintballowych... :)© kiwi1000

...i polowań na czarownice ;))© kiwi1000
Po zmarudzeniu około 40 minut na miejscu, pojechałam mniej rozjeżdżoną drogą i to był błąd, bo dotarłam do aktualnej bramy i płotu jednostki. Oczywiście drut kolczasty, tabliczki. Nic to, zawróciłam, przeprowadziłam rower przez strzelnicę, przedarłam się przez chaszcze i wyszłam na pole. Ponieważ zupełnie nie wiedziałam co robić dalej, odpaliłam mapę w telefonie (chciałam tego uniknąć, bo rozładowana bateria prawie zdychała :D), i stwierdziłam, że bezpieczniej dojechać polami do Bielkowa, a stamtąd ruszyć do wrót JW 3132.
Tereny dla mnie nowe, nigdy się tam nie zapuszczałam, przemknęłam przez Bielkowo, trochę bruku, trochę płyt i zajechałam pod jednostkę. Akurat na przystanku zebrała się kilkunastoosobowa grupka panów, pytających czy zabiorę się z nimi autobusem :))) A ja miałam inne plany...
Chciałam (od początku zakładając, że "jak się uda i nic na siłę") obejrzeć sobie ruiny poniemieckiej torpedowni na Miedwiu. Ale przylegają one do jednostki... Research internetowy mówił mi, że lepiej nie próbować przedzierać się na siłę, bo teren jest dość dobrze chroniony, a o przepustce od komendanta można sobie pomarzyć. Rozejrzałam się - raz, że była ta grupka pilnie obserwujących każdy mój ruch panów, dwa, że na wypatrzonych ścieżkach odchodzących od jednostki (tych, które według mapy doprowadziły by mnie na brzeg jeziora) były charakterystyczne żółte tabliczki krzyczące "TEREN WOJSKOWY WSTĘP WZBRONIONY", trzy, że trochę zmarzłam, bo mocno wiało... postanowiłam nie kusić losu i grzecznie zawrócić, na wszelki wypadek nie robiąc nawet zdjęć. Torpedownia (będąca idealną metaforą mojego stanu ducha), poszła się szczekać. Ale niczego nie przekreślam, odkładam na później. Zrobię dokładniejszy plan i kiedyś to miejsce sobie obejrzę... tak czy inaczej :)
Przez Bielkowo popedałowałam do Kobylanki, a stamtąd już przyjemna, wietrzna i słoneczna droga do domu :)

Kobylanko żegnaj ;)© kiwi1000
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
38.20 km (4.10 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 31.80 km/hTemperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dom-działka-dom
Sobota, 3 marca 2012 | dodano: 03.03.2012Kategoria po mieście
Nieduże miasto - nieduży dystans ;) Pogoda piękna, więc przewiduję więcej tras typu "dojazd tu i tam". Zamiast płacić za benzynę i utrzymywać koncerny paliwowe, lepiej utrzymywać browary ;)), toteż rowerek poszedł w ruch. Wiosnę czuć wszędzie i może się pospieszyłam nieco, ale chodziłam już dziś w krótkim rękawku ;D

Prędkość jazdy dostosowana do towarzyszki, jadącej przodem na składaku bez przerzutek i z "niedysponowaną" tylną oponą ;) Miejscami, brnąc mozolnie po błocie, odnotowałam na liczniku zawrotną szybkość 6 km/h :)))
Temperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)

Zapachniało, zajaśniało, wiosna, ach to ty ;)© kiwi1000
Prędkość jazdy dostosowana do towarzyszki, jadącej przodem na składaku bez przerzutek i z "niedysponowaną" tylną oponą ;) Miejscami, brnąc mozolnie po błocie, odnotowałam na liczniku zawrotną szybkość 6 km/h :)))

Jeszcze trochę i miarka się przebierze - Ina w Stargardzie.© kiwi1000
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
7.16 km (0.00 km teren), czas: 00:32 h, avg:13.43 km/h,
prędkość maks: 22.70 km/hTemperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Kontemplacyjno-medytacyjnie
Czwartek, 1 marca 2012 | dodano: 01.03.2012Kategoria po okolicy, ja i natura
A tak się zarzekałam! Miałam nie wsiadać na rower aż temperatura na zewnątrz zbliży się co najmniej do średniej styczniowej dla Egiptu ;) Ale konsekwentna nie zawsze jestem - w końcu uczę się tego od najlepszych... :>
Tak więc od kilku dni planowałam wypadzik, trochę z potrzeby duchowej, trochę z obowiązku (o czym dalej). Miałam wybrać się wczoraj, lecz wiecznie jakiś natłok spraw odciągających, więc padło na dziś. Rano pogoda nie zachęcała, ale jak tak czytam sobie od dłuższego czasu relacje bs-owiczów o wycieczkach po pas w śniegu, to sobie myślę: co? burość za oknem będzie mnie zniechęcać?! Ubrałam się (jak się okazało chyba pierwszy raz w życiu odpowiednio do czynności), zeszłam do piwnicy i pierwsza kicha: rower na zimę został porozkręcany... Trochę zajęło mi poskładanie wszystkiego do przysłowiowej "kupy" ;), po raz pierwszy w życiu sama napompowałam opony, gdyż tym się męska część rodziny zwykle zajmowała (jednakże na naukę nigdy nie jest za późno!), w miejscu bidonu zamontowałam termos z herbatą i ruszyłam w drogę.
Założona przeze mnie trasa miała przebiegać przez Klępino, Lubowo, Rogowo, Poczernin, Sowno, Smogolice, Żarowo i stamtąd do Stargardu. Przy zjeździe na Klępino natrafiłam na znak ślepej uliczki, ale zaintrygowana postanowiłam sprawdzić co jest grane. Tak sobie myślę, że znak wprowadza w błąd, bo spokojnie można przedostać się do Klępina amfibią lub Monster Truckiem :)))

Dziwnym trafem licznik nie działał, nie spojrzałam przed wyjazdem na zegarek (nie mam jeszcze odruchów ;)), ale podziwiając majaczące w oddali zabudowania Klępina, usłyszałam kościelne dzwony wzywające na mszę, co uzmysłowiło mi, że jest punkt południe. Trasę należało zmodyfikować troszkę, a że nie znam okolicy, to było to dość ryzykowne przedsięwzięcie, mogące skończyć się powrotami lub błądzeniem. Na "czuja" wróciłam się kawałek i ruszyłam w stronę (jak mi się słusznie wydawało) Żarowa. Droga początkowo utwardzona, nie powiem "asfaltowa", bo to tak dziurawe było, że asfaltem musiało się zwać za Mieszka I. Potem coś co chyba powinnam zaliczyć do kategorii "teren".



Ostatnie kilkaset metrów tej drogi to walka o utrzymanie równowagi (i nie przedziurawienie opon) na wąziutkim pasku trawy, między okresowym jeziorkiem, a zawalonym ogrodzeniem, zbrojonym drutem kolczastym :)) Lubowo blisko, nareszcie.

Z Lubowa normalną drogą, ujętą na mapach ;) do Rogowa. Potem ulubiony odcinek tej trasy - z jednej strony las, z drugiej pola, na których o każdej porze roku można wypatrzyć sarenki, jeden samochód na godzinę. To był taki pół-cel wycieczki, choć tędy się zdecydowanie przyjemniej śmiga wiosną i latem. Lubię ten odcinek, dobrze się tu zbiera myśli, jeśli czasem jest coś do gruntowniejszego przemyślenia. A było.

Dotarłam do Poczernina. Od początku zakładałam tu dłuższy postój, toteż zabrałam z domu klucze do włości ;) Miałam w planie wykonać tam małą robotę (to ten "obowiązek"), ale że okazała się wykonaną, to wykorzystałam wolną chwilę na oddech i wypicie termosowo-metalicznej herbatki w cywilizowany sposób - przy białym obrusie - oraz na posilenie się znalezionym (minimum 3 letnim) cukierkiem miętowym ;)) Ubłocona trochę, ale do tej pory sucha, przemoczyłam buty na trawiastym podwórku. Długo nie myśląc zmieniłam skarpetki na zostawione tam swoje, sprzed kilkunastu lat, dodatkowo owijając wokół nóg woreczki foliowe :D Skarpetki pełniły też dodatkową funkcję - były czerwone, więc wyraźnie zwiększyły moją widoczność na drodze ;))


Po popasie, albo powrót, albo jeszcze kawałek dalej. Wybrałam opcję "dalej", żeby rozruszać się po zimie.

Po drodze dość znane "centrum opętanych" ;), czyli ośrodek, gdzie urzęduje ksiądz egzorcysta. Na ów ośrodek zaadaptowano zabudowania młyna wodnego. Nie zajeżdżałam bliżej, żeby kogoś nie podkusiło we mnie diabła szukać :)))

Polną drogą dojechałam do ściany lasu, tam trzy drogi do wyboru:
1. Krótka, pod górkę, częściowo wybrakowana (wybrukowana rzecz jasna, ale bruk miejscami rozkradli :))
2. Średniej długości, prosta, do "autostrady", czyli drogi oznaczonej numerkiem 142
3. Długo przez las (ale dzięki temu krócej 142-ką), najwięcej błota i wrażeń :))
Wybrałam wariant trzeci i się nie zawiodłam - błoto było, umykające w popłochu sarny też.

Dojechałam do wiaduktu, stamtąd 100-200 metrów po "jumbach" do "drogi" na Sowno. A oto "droga", albo jak kto woli kpina:

Nie zazdroszczę domostwom przy rozlewiskach...

A tu już nic ciekawego... Wśród pędzących samochodów, nudna droga prosto na Stargard. Przy skręcie na Poczernin zatrzymałam się na chwilkę na wykończenie termosa ;) Później Smogolice i te górki, których chciałam uniknąć najlepiej w ogóle, a przynajmniej w jedną stronę. Potem Żarowo i całkiem przyzwoita i stosunkowo nowa ścieżka dla rowerów. Co ciekawe jak tylko ją wybudowali i ktoś odważny chciał się nią przejechać, to wracał pewnie z guzami na głowie - co kilkadziesiąt metrów, mniej lub bardziej po środku pasa ruchu dla rowerów stał wmurowany jakiś znak :)) Teraz znaki są przeniesione na bok, ale niespodzianki w postaci nierówno uciętych i wystających ponad powierzchnię ścieżki słupów pozostały. Jak rozumiem na pamiątkę głupoty projektującyh i budujących :)))
Dalej najbezpieczniejszy odcinek, przyjemna nawierzchnia trasy rowerowej z prawdziwego zdarzenia, Żarowo-Stargard. Ścieżką zasuwają rowerzyści, ale i kijkarzy dziś mijałam, i rolkarzy również. Biegnie ona w dużej części przy nasypie torowiska kolejki wąskotorowej, która dawniej dowoziła robotników z okolicy do pracy, albo dzieciaki na wycieczki. Teraz od dawna nieczynna i częściowo zdemontowana przez złomiarzy, ma być podobno rewitalizowana i udostępniona przynajmniej odcinkowo dla turystów. Słuchy takie chodzą, wzmianki w prasie lokalnej też się pojawiają coraz częściej. Byłoby miło - podobna kolejka sezonowo jeżdżąca w Sochaczewie radzi sobie dobrze, czasem jak pamiętam był nawet problem ze znalezieniem wolnych miejsc w niektórych terminach :)

STARGARD! Przetrwałam, ostatnią jazdę zaliczając na początku listopada ur., więc czuję się niczym po zaliczonej wielkiej misji na przetrwanie ;) Już planuję następne trasy, raaaany, jak to diabelstwo wciąga...
Na koniec...

Temperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tak więc od kilku dni planowałam wypadzik, trochę z potrzeby duchowej, trochę z obowiązku (o czym dalej). Miałam wybrać się wczoraj, lecz wiecznie jakiś natłok spraw odciągających, więc padło na dziś. Rano pogoda nie zachęcała, ale jak tak czytam sobie od dłuższego czasu relacje bs-owiczów o wycieczkach po pas w śniegu, to sobie myślę: co? burość za oknem będzie mnie zniechęcać?! Ubrałam się (jak się okazało chyba pierwszy raz w życiu odpowiednio do czynności), zeszłam do piwnicy i pierwsza kicha: rower na zimę został porozkręcany... Trochę zajęło mi poskładanie wszystkiego do przysłowiowej "kupy" ;), po raz pierwszy w życiu sama napompowałam opony, gdyż tym się męska część rodziny zwykle zajmowała (jednakże na naukę nigdy nie jest za późno!), w miejscu bidonu zamontowałam termos z herbatą i ruszyłam w drogę.
Założona przeze mnie trasa miała przebiegać przez Klępino, Lubowo, Rogowo, Poczernin, Sowno, Smogolice, Żarowo i stamtąd do Stargardu. Przy zjeździe na Klępino natrafiłam na znak ślepej uliczki, ale zaintrygowana postanowiłam sprawdzić co jest grane. Tak sobie myślę, że znak wprowadza w błąd, bo spokojnie można przedostać się do Klępina amfibią lub Monster Truckiem :)))

Przeprawa promowa do Klępina :))© kiwi1000
Dziwnym trafem licznik nie działał, nie spojrzałam przed wyjazdem na zegarek (nie mam jeszcze odruchów ;)), ale podziwiając majaczące w oddali zabudowania Klępina, usłyszałam kościelne dzwony wzywające na mszę, co uzmysłowiło mi, że jest punkt południe. Trasę należało zmodyfikować troszkę, a że nie znam okolicy, to było to dość ryzykowne przedsięwzięcie, mogące skończyć się powrotami lub błądzeniem. Na "czuja" wróciłam się kawałek i ruszyłam w stronę (jak mi się słusznie wydawało) Żarowa. Droga początkowo utwardzona, nie powiem "asfaltowa", bo to tak dziurawe było, że asfaltem musiało się zwać za Mieszka I. Potem coś co chyba powinnam zaliczyć do kategorii "teren".


Najbardziej rozjeżdżone przy dzikich wysypiskach...© kiwi1000

Przeprawa wodna dla rowerów ;)© kiwi1000
Ostatnie kilkaset metrów tej drogi to walka o utrzymanie równowagi (i nie przedziurawienie opon) na wąziutkim pasku trawy, między okresowym jeziorkiem, a zawalonym ogrodzeniem, zbrojonym drutem kolczastym :)) Lubowo blisko, nareszcie.

Z Lubowa normalną drogą, ujętą na mapach ;) do Rogowa. Potem ulubiony odcinek tej trasy - z jednej strony las, z drugiej pola, na których o każdej porze roku można wypatrzyć sarenki, jeden samochód na godzinę. To był taki pół-cel wycieczki, choć tędy się zdecydowanie przyjemniej śmiga wiosną i latem. Lubię ten odcinek, dobrze się tu zbiera myśli, jeśli czasem jest coś do gruntowniejszego przemyślenia. A było.

Dotarłam do Poczernina. Od początku zakładałam tu dłuższy postój, toteż zabrałam z domu klucze do włości ;) Miałam w planie wykonać tam małą robotę (to ten "obowiązek"), ale że okazała się wykonaną, to wykorzystałam wolną chwilę na oddech i wypicie termosowo-metalicznej herbatki w cywilizowany sposób - przy białym obrusie - oraz na posilenie się znalezionym (minimum 3 letnim) cukierkiem miętowym ;)) Ubłocona trochę, ale do tej pory sucha, przemoczyłam buty na trawiastym podwórku. Długo nie myśląc zmieniłam skarpetki na zostawione tam swoje, sprzed kilkunastu lat, dodatkowo owijając wokół nóg woreczki foliowe :D Skarpetki pełniły też dodatkową funkcję - były czerwone, więc wyraźnie zwiększyły moją widoczność na drodze ;))

Kościół parafialny w Poczerninie© kiwi1000

Po popasie, albo powrót, albo jeszcze kawałek dalej. Wybrałam opcję "dalej", żeby rozruszać się po zimie.

Po drodze dość znane "centrum opętanych" ;), czyli ośrodek, gdzie urzęduje ksiądz egzorcysta. Na ów ośrodek zaadaptowano zabudowania młyna wodnego. Nie zajeżdżałam bliżej, żeby kogoś nie podkusiło we mnie diabła szukać :)))

Polną drogą dojechałam do ściany lasu, tam trzy drogi do wyboru:
1. Krótka, pod górkę, częściowo wybrakowana (wybrukowana rzecz jasna, ale bruk miejscami rozkradli :))
2. Średniej długości, prosta, do "autostrady", czyli drogi oznaczonej numerkiem 142
3. Długo przez las (ale dzięki temu krócej 142-ką), najwięcej błota i wrażeń :))
Wybrałam wariant trzeci i się nie zawiodłam - błoto było, umykające w popłochu sarny też.

Przyjemna droga leśna za Poczerninem© kiwi1000
Dojechałam do wiaduktu, stamtąd 100-200 metrów po "jumbach" do "drogi" na Sowno. A oto "droga", albo jak kto woli kpina:

Nie zazdroszczę domostwom przy rozlewiskach...

A tu już nic ciekawego... Wśród pędzących samochodów, nudna droga prosto na Stargard. Przy skręcie na Poczernin zatrzymałam się na chwilkę na wykończenie termosa ;) Później Smogolice i te górki, których chciałam uniknąć najlepiej w ogóle, a przynajmniej w jedną stronę. Potem Żarowo i całkiem przyzwoita i stosunkowo nowa ścieżka dla rowerów. Co ciekawe jak tylko ją wybudowali i ktoś odważny chciał się nią przejechać, to wracał pewnie z guzami na głowie - co kilkadziesiąt metrów, mniej lub bardziej po środku pasa ruchu dla rowerów stał wmurowany jakiś znak :)) Teraz znaki są przeniesione na bok, ale niespodzianki w postaci nierówno uciętych i wystających ponad powierzchnię ścieżki słupów pozostały. Jak rozumiem na pamiątkę głupoty projektującyh i budujących :)))
Dalej najbezpieczniejszy odcinek, przyjemna nawierzchnia trasy rowerowej z prawdziwego zdarzenia, Żarowo-Stargard. Ścieżką zasuwają rowerzyści, ale i kijkarzy dziś mijałam, i rolkarzy również. Biegnie ona w dużej części przy nasypie torowiska kolejki wąskotorowej, która dawniej dowoziła robotników z okolicy do pracy, albo dzieciaki na wycieczki. Teraz od dawna nieczynna i częściowo zdemontowana przez złomiarzy, ma być podobno rewitalizowana i udostępniona przynajmniej odcinkowo dla turystów. Słuchy takie chodzą, wzmianki w prasie lokalnej też się pojawiają coraz częściej. Byłoby miło - podobna kolejka sezonowo jeżdżąca w Sochaczewie radzi sobie dobrze, czasem jak pamiętam był nawet problem ze znalezieniem wolnych miejsc w niektórych terminach :)

Ścieżka Żarowo-Stargard© kiwi1000
STARGARD! Przetrwałam, ostatnią jazdę zaliczając na początku listopada ur., więc czuję się niczym po zaliczonej wielkiej misji na przetrwanie ;) Już planuję następne trasy, raaaany, jak to diabelstwo wciąga...
Na koniec...

Dla kogo ta ścieżka? ;)© kiwi1000
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
31.60 km (4.65 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)