- Kategorie:
- >50 km.3
- bieg.1
- bojowo.5
- ja i natura.19
- po mieście.49
- po okolicy.38
- wyjazdowo.4
- z M..8
Na rozkręcenie...
Czwartek, 19 kwietnia 2012 | dodano: 19.04.2012Kategoria ja i natura, po okolicy
Mała dygresja tytułem wstępu... Gdyby można było złość zamienić wprost na energię elektryczną, miałabym pokaźnej wielkości prywatną elektrownię, darmowe zasilanie komputera oraz innych (nie)zbędnych urządzeń, a w okolicy daty dostarczenia rachunku z energetyki nie dostawałabym drgawek. A tak na razie opanowałam z grubsza przekształcenie: wnerw --> energia mechaniczna. Noo, można by ostatecznie spróbować jakoś przez dynamo...
Skromna przejażdżka, dla przyjemności ruszenia się w nieznane okolice, by skorzystać z przepięknej i w końcu typowo wiosennej pogody. Miałam niecałe trzy godzinki przerwy między innymi pilnymi sprawami, to bez (większego) grymaszenia ruszyłam zwłoki. Ale jak zeszłam do piwnicy, to miałam ochotę zawrócić :D
Kolejny raz wyryłam ślad opon na DDR-ku do Żarowa, dalej Lubowo, prawie Rogowo i tuż przed wsią skręt w polną drogę, która według mapy miała mnie doprowadzić do Małkocina. Droga polna całkiem przyjemna... by była, gdyby nie fakt, że nawiało na nią piachu chyba z pustyni Gobi. Ten odcinek był ziszczeniem moich wyobrażeń o wzorcowym maratonie MTB - piach, koleiny, piach, dołki, piach, górki, piach, kamienie, piach, ...., PIACH. Amatorom jazdy rowerem wzdłuż brzegu Bałtyku serdecznie polecam!


Zmęczona grzęźnięciem i podprowadzaniem rowera co kilkanaście metrów zatrzymałam się na chwilę pod mijaną amboną.




A za kawałek był już pokaźny Małkocin ze swoimi kilkoma ciekawymi zabytkami. Przyznam, że w tej wiosce mnie jeszcze nie było i niniejszym błąd uznaję za częściowo naprawiony. Gdyby tak z innymi błędami łatwo było...






Za Małkocinem jechało się okropnie ciężko. Walka z wiatrem nigdy nie jest łatwa, a jak tenże wejdzie w komitywę z górkami, to stoję na przegranej pozycji. Wlekłam się do Klępina, potem było już całkiem znośnie.
Miałam też w końcu okazję przejechać mostem, którego na początku marca nie dane mi było przemierzyć z powodu niesforności Iny. Dziś po rozlewisku nie ma nawet śladu.


Cieplusieńko, fajnie, a mi się wciąż nie bardzo chce gdziekolwiek jeździć. Brak motywacji?
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Skromna przejażdżka, dla przyjemności ruszenia się w nieznane okolice, by skorzystać z przepięknej i w końcu typowo wiosennej pogody. Miałam niecałe trzy godzinki przerwy między innymi pilnymi sprawami, to bez (większego) grymaszenia ruszyłam zwłoki. Ale jak zeszłam do piwnicy, to miałam ochotę zawrócić :D
Kolejny raz wyryłam ślad opon na DDR-ku do Żarowa, dalej Lubowo, prawie Rogowo i tuż przed wsią skręt w polną drogę, która według mapy miała mnie doprowadzić do Małkocina. Droga polna całkiem przyjemna... by była, gdyby nie fakt, że nawiało na nią piachu chyba z pustyni Gobi. Ten odcinek był ziszczeniem moich wyobrażeń o wzorcowym maratonie MTB - piach, koleiny, piach, dołki, piach, górki, piach, kamienie, piach, ...., PIACH. Amatorom jazdy rowerem wzdłuż brzegu Bałtyku serdecznie polecam!

(Mocno) nieutwardzony szlak komunikacyjny Rogowo - Małkocin.© kiwi1000

Jedna z licznych przerw w trakcie zabawy w piaskownicy.© kiwi1000
Zmęczona grzęźnięciem i podprowadzaniem rowera co kilkanaście metrów zatrzymałam się na chwilę pod mijaną amboną.

Ambona...© kiwi1000

Ukradkiem zerkam na pozostawiony na dole środek transportu...© kiwi1000

Zielono-niebiesko - jedno z ładniejszych połączeń kolorów :)) Widok z ambony.© kiwi1000

W pełnej krasie i z fragmentami dywanu w okienkach oraz miliardem niedopałków na podłodze...© kiwi1000
A za kawałek był już pokaźny Małkocin ze swoimi kilkoma ciekawymi zabytkami. Przyznam, że w tej wiosce mnie jeszcze nie było i niniejszym błąd uznaję za częściowo naprawiony. Gdyby tak z innymi błędami łatwo było...

Rys historyczny wsi.© kiwi1000

W takim gołębniku mogłabym zamieszkać ;)© kiwi1000

Dwór ładnie utrzymany...© kiwi1000

Kościół filialny w Małkocinie, należący do parafii Poczernin (parafia pw. św. Michała Archanioła).© kiwi1000

Kościół - odsłona druga. Rower na tym ujęciu to czysty przypadek...© kiwi1000

Pomnik poświęcony żołnierzom niemieckim, poległym w okolicy, w czasie I wojny światowej.© kiwi1000
Za Małkocinem jechało się okropnie ciężko. Walka z wiatrem nigdy nie jest łatwa, a jak tenże wejdzie w komitywę z górkami, to stoję na przegranej pozycji. Wlekłam się do Klępina, potem było już całkiem znośnie.
Miałam też w końcu okazję przejechać mostem, którego na początku marca nie dane mi było przemierzyć z powodu niesforności Iny. Dziś po rozlewisku nie ma nawet śladu.

Ina ujarzmiona i nie wygląda na groźną.© kiwi1000

Most na "drodze wewnętrznej" (pewnie chodzi o "wewnątrz" aglomeracji Klępino - Stargard ;))© kiwi1000
Cieplusieńko, fajnie, a mi się wciąż nie bardzo chce gdziekolwiek jeździć. Brak motywacji?
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
20.21 km (3.00 km teren), czas: 01:18 h, avg:15.55 km/h,
prędkość maks: 33.80 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wracamy do rutyny...
Wtorek, 17 kwietnia 2012 | dodano: 17.04.2012Kategoria po mieście
Jeżdżenie w taką pogodę nigdy (z dużą dozą prawdopodobieństwa) nie będzie mi sprawiało przyjemności, nawet nie tyle co znikomej - żadnej. Ciepłolubna jestem i na pewno nie wiatroodporna, ani tym bardziej deszczoodporna (już prędzej śniegoodporna i cyklozoodporna jak na razie). A kręcenie pedałami ma wywoływać uśmiech, a nie grymas wściekłości i złorzeczenia do niebios na paskudną szarówę, połączoną z przeszywającym wiatrem, redukującym temperaturę odczuwalną z plusowej do oscylującej wokół temperatury zera bezwzględnego. Nadmienię, że przez chwilę nawet śnieg padał (ki czort?)
Niemniej... bite dwa tygodnie z różnych przyczyn (z czego zaklinam, że ostatnią jest czyste lenistwo) rower spędził w piwnicy. Więc zaczęłam od najkrótszego z możliwych i znanego dystansiku. Cel - zachrzan na działce. Miałam i powinnam jechać samochodem, bo do zabrania była szlifierka i trochę akcesoriów do niej (jak się okazało później powinnam naprawdę rozważniej dobrać środek lokomocji), ale zdecydowałam się "zmusić i potrudzić" po tak długiej przerwie. Więc do garażu, szlifierka (ważąca tyle co mały wieprzek) w plecak i w miasto.
Powrót tą samą trasą, kierowcy przykładnie omijali mnie szerokim łukiem i to chyba jedyny przypadek, kiedy omijanie odczuwam jako przyjemne. Bez rewelacji. No może tyle "rewelacji", że to był pierwszy wyjazd w zakupionym kasku, który też te dwa ostatnie tygodnie spędził w piwnicy.
Ale już mi się marzy powrót do wycieczek z prawdziwego zdarzenia, połączonych z tym co lubię najbardziej - zwiedzaniem ciekawych miejsc i obiektów. Może w końcu zaliczę odkładane od dawna Pęzino?
Pozwolę też sobie wykorzystać (pewnie takie wykorzystywanie jest podłe z mojej strony) tego rowerowego bloga do... innych celów, a może pośrednio do celów przyświecających blogom zwłaszcza - komunikacji i wyrażania siebie. Nie mogłam sobie odmówić. Czy to mnie tylko aura za oknem jakoś dziwnie nastraja?
Z dedykacją dla pewnego człowieka. Nie odważę się zadedykować imiennie, więc tak jakby w efekcie bez dedykacji, ale jednak z nią. Mam nadzieję, że posłucha, bo czy właściwie pojmie, to nie wiem.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Niemniej... bite dwa tygodnie z różnych przyczyn (z czego zaklinam, że ostatnią jest czyste lenistwo) rower spędził w piwnicy. Więc zaczęłam od najkrótszego z możliwych i znanego dystansiku. Cel - zachrzan na działce. Miałam i powinnam jechać samochodem, bo do zabrania była szlifierka i trochę akcesoriów do niej (jak się okazało później powinnam naprawdę rozważniej dobrać środek lokomocji), ale zdecydowałam się "zmusić i potrudzić" po tak długiej przerwie. Więc do garażu, szlifierka (ważąca tyle co mały wieprzek) w plecak i w miasto.
Powrót tą samą trasą, kierowcy przykładnie omijali mnie szerokim łukiem i to chyba jedyny przypadek, kiedy omijanie odczuwam jako przyjemne. Bez rewelacji. No może tyle "rewelacji", że to był pierwszy wyjazd w zakupionym kasku, który też te dwa ostatnie tygodnie spędził w piwnicy.
Ale już mi się marzy powrót do wycieczek z prawdziwego zdarzenia, połączonych z tym co lubię najbardziej - zwiedzaniem ciekawych miejsc i obiektów. Może w końcu zaliczę odkładane od dawna Pęzino?
Pozwolę też sobie wykorzystać (pewnie takie wykorzystywanie jest podłe z mojej strony) tego rowerowego bloga do... innych celów, a może pośrednio do celów przyświecających blogom zwłaszcza - komunikacji i wyrażania siebie. Nie mogłam sobie odmówić. Czy to mnie tylko aura za oknem jakoś dziwnie nastraja?
Z dedykacją dla pewnego człowieka. Nie odważę się zadedykować imiennie, więc tak jakby w efekcie bez dedykacji, ale jednak z nią. Mam nadzieję, że posłucha, bo czy właściwie pojmie, to nie wiem.
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
7.24 km (0.00 km teren), czas: 00:26 h, avg:16.71 km/h,
prędkość maks: 28.10 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Działka, w klimacie okołobiegunowym.
Piątek, 30 marca 2012 | dodano: 30.03.2012
Na stacjach najwyraźniej powariowali. Cena litra benzyny wzrosła w stosunku do poprzedniego tankowania (jakieś półtora tygodnia temu) o 12 groszy! Niedługo trzeba będzie klejnoty rodowe i srebrne sztućce wyprzedawać, żeby napełnić bak. Ale to darmowa reklama i popularyzacja jazdy na rowerze ;)
Biorąc pod uwagę powyższe, zrobiłam sobie rowerowy przejazd na działkę i nazad. Bez żadnych zbędnych przystanków, tyle co ruch uliczny, dziwnie jak na tę przedszczytową godzinę (i koszty paliwa) wzmożony. Przemarzłam prawie do szpiku kości, w połowie drogi powrotnej złapał mnie deszczyk - zsumowany z kierunkiem wiatru zacinał prosto w oczy.
Ziiiimnica, pogoda listopadowa. Wieje, że głowę chce urwać. Choć i tak jest cieplej niż było z samego rana. Wiosna? Czyżby?
W taki dzień nawet żabom zimno, aż się jedna do drugiej tuli ;))
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Biorąc pod uwagę powyższe, zrobiłam sobie rowerowy przejazd na działkę i nazad. Bez żadnych zbędnych przystanków, tyle co ruch uliczny, dziwnie jak na tę przedszczytową godzinę (i koszty paliwa) wzmożony. Przemarzłam prawie do szpiku kości, w połowie drogi powrotnej złapał mnie deszczyk - zsumowany z kierunkiem wiatru zacinał prosto w oczy.
Ziiiimnica, pogoda listopadowa. Wieje, że głowę chce urwać. Choć i tak jest cieplej niż było z samego rana. Wiosna? Czyżby?
W taki dzień nawet żabom zimno, aż się jedna do drugiej tuli ;))

Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
6.90 km (0.00 km teren), czas: 00:22 h, avg:18.82 km/h,
prędkość maks: 31.20 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Efekt @%$%$#^%^
Wtorek, 27 marca 2012 | dodano: 27.03.2012Kategoria po okolicy
Ten krótki wypad jest efektem wczorajszego wkurw... porządnego zdenerwowania się.
Miałam dziś do wykonania robotę, typowo kobiecą i przedświąteczną. Założyłam sobie normę, którą wykonałam w sumie w 200%. A złość nie przeszła. Więc na poprawę humoru co? Typowo kobiecy sposób - zakupy (nota bene zamówiłam kask rowerowy, do nabycia którego od dawna się przymierzałam). A złość dalej nie przeszła. No to po 19 wskoczyłam na rower. Pora jak na moje "wycieczki" dość nietypowa, ale stwierdzam, że bardzo przyjemnie jeździ się w okolicach zmroku i muszę to znacznie częściej praktykować.
Stargard (dom - oś. Chopina - rondo Tesco) - Lipnik - Grzędzice - Żarowo - Stargard
Droga z Lipnika do Grzędzic przypominała nieco trasę "ul - łąka pełna kwiatów" w okresie wzmożonej produkcji miodu. Aż się zdziwiłam, że tam taki ruch. A połowę odcinka Żarowo - Stargard odbyłam z kolei w asyście krążącego nad DDR-em nietoperza.
Złość nie przeszła, ale... Raz, że prędkość wyszła mniej więcej wprostproporcjonalna do skali emocji (jak na mnie), a dwa, że jednak trochę te emocje zelżały, co przypisuję całodziennemu zmęczeniu i ruchowi. Psychologowie powinni w lżejszych przypadkach zapisywać jazdę rowerem na receptach. A może już tak robią?
Ostatnim przewidzianym na dziś etapem walki ze złością jest piwo. Ciekawe czy zażegna kryzys tak, żebym przypadkiem nikogo nie pogryzła...
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Miałam dziś do wykonania robotę, typowo kobiecą i przedświąteczną. Założyłam sobie normę, którą wykonałam w sumie w 200%. A złość nie przeszła. Więc na poprawę humoru co? Typowo kobiecy sposób - zakupy (nota bene zamówiłam kask rowerowy, do nabycia którego od dawna się przymierzałam). A złość dalej nie przeszła. No to po 19 wskoczyłam na rower. Pora jak na moje "wycieczki" dość nietypowa, ale stwierdzam, że bardzo przyjemnie jeździ się w okolicach zmroku i muszę to znacznie częściej praktykować.
Stargard (dom - oś. Chopina - rondo Tesco) - Lipnik - Grzędzice - Żarowo - Stargard
Droga z Lipnika do Grzędzic przypominała nieco trasę "ul - łąka pełna kwiatów" w okresie wzmożonej produkcji miodu. Aż się zdziwiłam, że tam taki ruch. A połowę odcinka Żarowo - Stargard odbyłam z kolei w asyście krążącego nad DDR-em nietoperza.
Złość nie przeszła, ale... Raz, że prędkość wyszła mniej więcej wprostproporcjonalna do skali emocji (jak na mnie), a dwa, że jednak trochę te emocje zelżały, co przypisuję całodziennemu zmęczeniu i ruchowi. Psychologowie powinni w lżejszych przypadkach zapisywać jazdę rowerem na receptach. A może już tak robią?
Ostatnim przewidzianym na dziś etapem walki ze złością jest piwo. Ciekawe czy zażegna kryzys tak, żebym przypadkiem nikogo nie pogryzła...

Między Lipnikiem a Grzędzicami... Urzekające, prawda?© kiwi1000
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
16.71 km (0.00 km teren), czas: 00:49 h, avg:20.46 km/h,
prędkość maks: 33.80 km/hTemperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Cel - promenada nad Miedwiem
Niedziela, 25 marca 2012 | dodano: 25.03.2012Kategoria po okolicy
Wolna i ładna niedziela, więc około południa rozdzwoniły się telefony z pytaniem jakie mamy plany na poobiedzie. Ciotce było wszystko obojętne, byleby gdzieś się wyrwać, znajomi z kolei są fanami spacerów nad Miedwiem i oglądania innych spacerujących ludzi ;) Krótka chwila na rozplanowanie i stwierdziłam, że najlepiej będzie jechać do ciotki rowerem, a ze znajomymi umówić się już gdzieś na promenadzie (moja popularyzacja tego sportu wśród znajomych jakoś nie do wszystkich jeszcze przemawia). Na co mama od razu wymyśliła miliard powodów, by jednak zawieźć ją samochodem, włącznie z tak idiotycznymi jak "no przecież niedziela, w co ja się na rower i jednocześnie do ludzi ubiorę?". Po kilkuminutowych pertraktacjach (zresztą nie bardzo pokojowych z mojej strony ;)) plan został przyklepany i w błyskawicznym tempie zebrałyśmy się do jazdy.
Po dotarciu nad jezioro już tylko spacerek z prowadzeniem rowerów, bo przecisnąć się w tłumie spacerowiczów i rozkrzyczanych dzieci było naprawdę ciężko. Poszliśmy przy okazji gremialnie na lody, gdzie pierwszy raz od kilku lat miałam okazję przypiąć rower do stojaka, gdyż z zasady (czy zbytniej przezorności) zostawiać go się boję i nigdy tego nie robię :))
W drodze powrotnej ubrana praktycznie letnio zmarzłam jak skurczybyk, ręce mi skostniały, a na liczniku widniały 4 stopnie. Toż to zima! Przy okazji zauważyłam, że panie się nieco rozkręciły, gdyż średnia prędkość była dziś wyraźnie większa niż ta z ostatniej wycieczki do Poczernina. Oby tak dalej ;))


A tu trochę historii mojego roweru... Ten po lewej to składak "Jubilat 2", który zakupiłam za pieniądze z Komunii :D Szybko okazało się, że tanieją nowsze typy rowerów i po kilku latach mama nabyła dla siebie rower, którym ja obecnie jeżdżę. Zamiany dokonałyśmy bardzo zgodnie - ja wstydziłam się jeździć na składaku, a mama nie umiała przyzwyczaić się do przerzutek, wyższej ramy i niewygodnego siodełka :))
Temperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Po dotarciu nad jezioro już tylko spacerek z prowadzeniem rowerów, bo przecisnąć się w tłumie spacerowiczów i rozkrzyczanych dzieci było naprawdę ciężko. Poszliśmy przy okazji gremialnie na lody, gdzie pierwszy raz od kilku lat miałam okazję przypiąć rower do stojaka, gdyż z zasady (czy zbytniej przezorności) zostawiać go się boję i nigdy tego nie robię :))
W drodze powrotnej ubrana praktycznie letnio zmarzłam jak skurczybyk, ręce mi skostniały, a na liczniku widniały 4 stopnie. Toż to zima! Przy okazji zauważyłam, że panie się nieco rozkręciły, gdyż średnia prędkość była dziś wyraźnie większa niż ta z ostatniej wycieczki do Poczernina. Oby tak dalej ;))

Amfiteatr miedwiański.© kiwi1000

Wiosennie i spokojnie...© kiwi1000
A tu trochę historii mojego roweru... Ten po lewej to składak "Jubilat 2", który zakupiłam za pieniądze z Komunii :D Szybko okazało się, że tanieją nowsze typy rowerów i po kilku latach mama nabyła dla siebie rower, którym ja obecnie jeżdżę. Zamiany dokonałyśmy bardzo zgodnie - ja wstydziłam się jeździć na składaku, a mama nie umiała przyzwyczaić się do przerzutek, wyższej ramy i niewygodnego siodełka :))

Rowery uczestniczek wycieczki ;)© kiwi1000
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
20.50 km (0.00 km teren), czas: 01:29 h, avg:13.82 km/h,
prędkość maks: 28.20 km/hTemperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Zaliczone!
Czwartek, 22 marca 2012 | dodano: 22.03.2012Kategoria po okolicy, >50 km
W sobotę powzięłam pewien plan. Plan ten był wynikiem wybitnie emocjonalnego i czysto osobistego podejścia do pewnej sprawy (i tu niech będę tajemnicza ;)). Nakręcałam się wprawdzie już od dłuższego czasu, ale wszystko miało przyjść powoli, a nie "na hurra" i kompletnie bez przygotowania.
W tym miejscu należałoby udusić woytka71, gdyż zasiał ziarnko, którego plony zebrałam dziś, a najpewniej zbierać będę jeszcze przez kilka kolejnych dni bólu ogólnoustrojowego... ;) A poważnie, to bardzo mu dziękuję za rzucone wyzwanie i informuję, że gdyby przyszło kiedyś się spotkać na szlaku rowerowym, to stawiam kawę/herbatę/piwo czy cokolwiek tam pija ;)
Niestety należę do ludzi, którzy lubią realizować misje zupełnie (dla siebie) nierealne i póki takimi są, to ciekawią i nie dają spokoju... Więc w sobotę po południu stwierdziłam, że objadę to Miedwie. I nie w maju, tylko w przyszłym tygodniu, a co więcej zrobię to sama.
Rano wstałam z lekkim wahaniem, ale z twardo wytyczonym celem. Do standardowego wyposażenia na wyprawy (coś do picia, telefon, pieniądze na bilet ;)) dodałam jeszcze Nurofen-żel - ot tak, by zabezpieczyć powrót. Unikam generalnie dochodzenia do celu po trupach, ale tym razem zaryzykowałam, bo tu trup mógł być tylko mój własny :D A że trasa ta to w dużej mierze wsie, to stwierdziłam, że ktoś na furmance mnie najwyżej do Stargardu odwiezie... w całości... czy w częściach ;)
Obawiałam się dwóch rzeczy:
- bólu rąk (nie nóg i nie pupy, a łokci i nadgarstków, bo to zwykle odczuwam),
- złapania kapcia na trasie, czy innego nieprzewidzianego zdarzenia, bo przecież jadę sama, nie mam łatek, nie wożę pompki i nie mam nic prócz kilku kluczy rowerowych.
Na szczęście nic takiego się nie stało, choć coś w rowerze piszczy (co?), ale od "nowości" nigdy nigdzie na przeglądzie nie był, może to już ten czas żeby go gdzieś zawieźć?
Coś, co nie sądziłam, że się przede mną ukaże w pełnej krasie - na fotce w oddali jawi się drugi koniec Miedwia :))

Jechało się fajnie i spokojnie. Trasa w większości pokrywała się z trasą Maratonu MTB, a trochę z trasą z Mapy Rowerowej Powiatu Stargardzkiego (z edycji Głosu Szczecińskiego), którą znalazłam w archiwach domowych kilka dni temu. Nieco niewygodnych płyt "yomb", sporo paskudnej dziurawej wiejskiej nawierzchni, sporo wiejskich robót drogowych, gdzie odcinkami zupełnie nie ma nawierzchni :)), ale ogólnie dało się przejechać. Za Dębiną zabłądziłam, wyszło kilka dodatkowych kilometrów i tam zrobiłam sobie półgodzinny odpoczynek na herbatkę z termosa i bliższe przyjrzenie się mapie. Natomiast za Kołbaczem miałam kryzys, bo męczyły mnie już powoli górki, które dla innych może górkami nie są, ale dla mnie nie kwalifikują się jako teren płaski :) Od Bielkowa było już znajomo i swojsko i prosto do domku...
Pogoda piękna, słoneczko świeciło, cieplutko - ot wyzwanie z okazji rozpoczętej wiosny za mną. Ale to nie jest moje ostatnie słowo :)

Temperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
W tym miejscu należałoby udusić woytka71, gdyż zasiał ziarnko, którego plony zebrałam dziś, a najpewniej zbierać będę jeszcze przez kilka kolejnych dni bólu ogólnoustrojowego... ;) A poważnie, to bardzo mu dziękuję za rzucone wyzwanie i informuję, że gdyby przyszło kiedyś się spotkać na szlaku rowerowym, to stawiam kawę/herbatę/piwo czy cokolwiek tam pija ;)
Niestety należę do ludzi, którzy lubią realizować misje zupełnie (dla siebie) nierealne i póki takimi są, to ciekawią i nie dają spokoju... Więc w sobotę po południu stwierdziłam, że objadę to Miedwie. I nie w maju, tylko w przyszłym tygodniu, a co więcej zrobię to sama.
Rano wstałam z lekkim wahaniem, ale z twardo wytyczonym celem. Do standardowego wyposażenia na wyprawy (coś do picia, telefon, pieniądze na bilet ;)) dodałam jeszcze Nurofen-żel - ot tak, by zabezpieczyć powrót. Unikam generalnie dochodzenia do celu po trupach, ale tym razem zaryzykowałam, bo tu trup mógł być tylko mój własny :D A że trasa ta to w dużej mierze wsie, to stwierdziłam, że ktoś na furmance mnie najwyżej do Stargardu odwiezie... w całości... czy w częściach ;)
Obawiałam się dwóch rzeczy:
- bólu rąk (nie nóg i nie pupy, a łokci i nadgarstków, bo to zwykle odczuwam),
- złapania kapcia na trasie, czy innego nieprzewidzianego zdarzenia, bo przecież jadę sama, nie mam łatek, nie wożę pompki i nie mam nic prócz kilku kluczy rowerowych.
Na szczęście nic takiego się nie stało, choć coś w rowerze piszczy (co?), ale od "nowości" nigdy nigdzie na przeglądzie nie był, może to już ten czas żeby go gdzieś zawieźć?
Coś, co nie sądziłam, że się przede mną ukaże w pełnej krasie - na fotce w oddali jawi się drugi koniec Miedwia :))

Gdzieś między Wierzbnem a miejscowością Grędziec.© kiwi1000
Jechało się fajnie i spokojnie. Trasa w większości pokrywała się z trasą Maratonu MTB, a trochę z trasą z Mapy Rowerowej Powiatu Stargardzkiego (z edycji Głosu Szczecińskiego), którą znalazłam w archiwach domowych kilka dni temu. Nieco niewygodnych płyt "yomb", sporo paskudnej dziurawej wiejskiej nawierzchni, sporo wiejskich robót drogowych, gdzie odcinkami zupełnie nie ma nawierzchni :)), ale ogólnie dało się przejechać. Za Dębiną zabłądziłam, wyszło kilka dodatkowych kilometrów i tam zrobiłam sobie półgodzinny odpoczynek na herbatkę z termosa i bliższe przyjrzenie się mapie. Natomiast za Kołbaczem miałam kryzys, bo męczyły mnie już powoli górki, które dla innych może górkami nie są, ale dla mnie nie kwalifikują się jako teren płaski :) Od Bielkowa było już znajomo i swojsko i prosto do domku...
Pogoda piękna, słoneczko świeciło, cieplutko - ot wyzwanie z okazji rozpoczętej wiosny za mną. Ale to nie jest moje ostatnie słowo :)

Pod domem wskazało życiowy rekord - jak na razie ;>© kiwi1000
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
76.02 km (6.20 km teren), czas: 04:50 h, avg:15.73 km/h,
prędkość maks: 32.70 km/hTemperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Krótko, bo w marcu jak w garncu...
Wtorek, 20 marca 2012 | dodano: 20.03.2012Kategoria bojowo, po okolicy
Dziś było na odwrót - zabrałam termos z herbatką i miała być dłuższa wycieczka, a wyszła króciutka.
Wprawdzie wczoraj padłam wcześnie i obudziłam się jakaś rozespana, ale na zasadzie "nie chce się jeździć, to się przynajmniej zmuś" wybrałam się nad Miedwie. Miałam się tam pokręcić, ewentualnie zajrzeć po raz pierwszy w tym roku na miedwiańską promenadę, czy skoczyć do Skalina, albo kawałek dalej pozwiedzać wioski.
Z domu ruszyłam tradycyjnie na rondo Tesco, potem DDR, dojechałam kawałek za Lipnik i zaczęło kropić. Dość nieprzyjemnie wiało przez cały czas, chmurzyło się, buro i ponuro, niezachęcająco, a wręcz zniechęcająco. Intuicja podpowiedziała mi, żeby dalej się nie zapuszczać, bo wrócę mokra. Zawróciłam i już zaczęłam trochę żałować, bo przestało po kilku minutach kropić i wyjrzało słoneczko. Więc stwierdziłam, że zamiast do domu, to podjadę jeszcze ścieżką do Żarowa, a stamtąd w kierunku na Lubowo i przed Lubowem skręcę w polną drogę do Stargardu, tą którą jechałam podczas pierwszej tegorocznej przejażdżki.
Do Żarowa jechało się ciężko przez to pieruńskie wietrzysko na otwartym polu, zaczęło w dodatku znowu kropić, ciut zmarzłam, więc szybko przestałam czegokolwiek żałować. Wyjechałam zgodnie z planem na Reymonta, więc mimo mżawki zatrzymałam się na chwilkę na Międzynarodowym Cmentarzu Wojennym, mocno zaniedbanym, ale zupełnie jeszcze nie porzuconym. O ile wiem, tzn. o ile widziałam w latach ubiegłych, o cmentarz dba wojsko.










Na cmentarzu tym spoczywa najwyższy rangą żołnierz walczący w II wojnie światowej, a pochowany w Stargardzie - pułkownik Ignacy Misiąg.

Rozkropiło się (rozpadało to byłoby pewnie za mocne stwierdzenie) na dobre, wróciłam do domu lekko zmoczona, ale zadowolona, że ruszyłam cztery litery ;)
W sumie to mam na co spożytkować niewykorzystany czas przeznaczony na dzisiejszą wycieczkę. Wczoraj rozkręciłam dziadkowe siodełko niemal na części pierwsze, które się już całą dobę odrdzewiają. Pomysł na zastąpienie pękniętej sprężyny jest. Resztki starej farby zmyte ze skóry, siodełko będzie jeszcze dziś zaimpregnowane i jak znajdę farbę, to i pomalowane, a części zostaną potraktowane szczotką drucianą - słowem jest ogólna wizja, postęp robót i powoli satysfakcja :))
Temperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wprawdzie wczoraj padłam wcześnie i obudziłam się jakaś rozespana, ale na zasadzie "nie chce się jeździć, to się przynajmniej zmuś" wybrałam się nad Miedwie. Miałam się tam pokręcić, ewentualnie zajrzeć po raz pierwszy w tym roku na miedwiańską promenadę, czy skoczyć do Skalina, albo kawałek dalej pozwiedzać wioski.
Z domu ruszyłam tradycyjnie na rondo Tesco, potem DDR, dojechałam kawałek za Lipnik i zaczęło kropić. Dość nieprzyjemnie wiało przez cały czas, chmurzyło się, buro i ponuro, niezachęcająco, a wręcz zniechęcająco. Intuicja podpowiedziała mi, żeby dalej się nie zapuszczać, bo wrócę mokra. Zawróciłam i już zaczęłam trochę żałować, bo przestało po kilku minutach kropić i wyjrzało słoneczko. Więc stwierdziłam, że zamiast do domu, to podjadę jeszcze ścieżką do Żarowa, a stamtąd w kierunku na Lubowo i przed Lubowem skręcę w polną drogę do Stargardu, tą którą jechałam podczas pierwszej tegorocznej przejażdżki.
Do Żarowa jechało się ciężko przez to pieruńskie wietrzysko na otwartym polu, zaczęło w dodatku znowu kropić, ciut zmarzłam, więc szybko przestałam czegokolwiek żałować. Wyjechałam zgodnie z planem na Reymonta, więc mimo mżawki zatrzymałam się na chwilkę na Międzynarodowym Cmentarzu Wojennym, mocno zaniedbanym, ale zupełnie jeszcze nie porzuconym. O ile wiem, tzn. o ile widziałam w latach ubiegłych, o cmentarz dba wojsko.

W hołdzie żołnierzom polskim i sowieckim.© kiwi1000

Międzynarodowy Cmentarz Wojenny© kiwi1000

Międzynarodowy Cmentarz Wojenny w Stargardzie© kiwi1000

Mauzoleum żołnierzy sowieckich.© kiwi1000

Mauzoleum żołnierzy sowieckich - fragment.© kiwi1000

Zaniedbany pomnik - litery wyglądają na język jidysz.© kiwi1000

W hołdzie żołnierzom włoskim.© kiwi1000

W hołdzie żołnierzom francuskim.© kiwi1000

Fragment jednego z licznych pomników ku pamięci żołnierzy rosyjskich.© kiwi1000

Krzyże poświęcone żołnierzom polskim.© kiwi1000
Na cmentarzu tym spoczywa najwyższy rangą żołnierz walczący w II wojnie światowej, a pochowany w Stargardzie - pułkownik Ignacy Misiąg.

Pułkownik Ignacy Misiąg© kiwi1000
Rozkropiło się (rozpadało to byłoby pewnie za mocne stwierdzenie) na dobre, wróciłam do domu lekko zmoczona, ale zadowolona, że ruszyłam cztery litery ;)
W sumie to mam na co spożytkować niewykorzystany czas przeznaczony na dzisiejszą wycieczkę. Wczoraj rozkręciłam dziadkowe siodełko niemal na części pierwsze, które się już całą dobę odrdzewiają. Pomysł na zastąpienie pękniętej sprężyny jest. Resztki starej farby zmyte ze skóry, siodełko będzie jeszcze dziś zaimpregnowane i jak znajdę farbę, to i pomalowane, a części zostaną potraktowane szczotką drucianą - słowem jest ogólna wizja, postęp robót i powoli satysfakcja :))
Rower:
Dane wycieczki:
22.03 km (2.00 km teren), czas: 01:20 h, avg:16.52 km/h,
prędkość maks: 30.60 km/hTemperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Po przebiśniegi do Poczernina
Niedziela, 18 marca 2012 | dodano: 18.03.2012Kategoria po okolicy
Rano, po niespełna pięciu godzinach snu (lepiej by pasowało "tłuczenia się"), wstałam bez euforii, jakoś tak zniechęcona, czując, że cały dzień będzie "pod górkę". Gdyby nie to, że do południa zrobiło się ładnie i szkoda mi było dnia, to pewnie nigdzie bym nie pojechała. Tym bardziej byłoby szkoda, że od kilku dni zakładałam krótką przejażdżkę na dziś.
Właściwie to niejako zmobilizowała mnie mama, która chciała skorzystać z wolnej niedzieli i przywieźć sobie kępę przebiśniegów do posadzenia na działce. Ale po jej pierwszej tego roku jeździe z obu kół zupełnie zeszło powietrze. Kompletnie się nie znając zaczęłam od najprostszej rzeczy - wentyl. Wyjęłam jeden, potem drugi i wyglądało na to, że rzeczywiście nadają się tylko do reanimacji. Po wymianie pojawiło się "pod górkę" - okazało się, że kompresorem kół nie napompuję, bo nie ma odpowiedniej końcówki. Więc niestety mięśniom ramion zafundowałam solidny trening siłowy, czyli pompowanie rozklekotaną pompką ręczną od składaka...
Jak już się rozgrzałam i okazało się, że powietrze z kół nie schodzi, to stwierdziłam, że skoro nie mam co robić i nic mi się nie chce, to przynajmniej zabiorę się z mamą. Do nas dołączyła jeszcze ciotka, więc na starcie wiadomo było, że wycieczka będzie babsko-wlokąca :))
DDR-kiem do Żarowa, Lubowo, Rogowo, Poczernin. Gdzieś między Rogowem a Poczerninem za plecami usłyszałam dialog:
Ciotka: Ty, a co ona tak zasuwa?
Mama: A niech pędzi jak chce, my sobie pojedziemy swoim tempem.
Ciotka: Masz rację, to już nie te lata...
Zaskoczona od razu zerknęłam na licznik i zaniemówiłam... 12,5 km/h, a reszta peletonu sto metrów za mną, poczułam się jak "koks" ;))) Ale dla obu pań to dopiero druga wycieczka tego roku, więc może się jeszcze rozkręcą? Przy okazji przyznam poniekąd rację tym, którzy nie lubią za bardzo "spowalniaczy" - za szybko niekoniecznie dobrze, ale za wolno jeszcze bardziej męcząco...
W Poczerninie około półtoragodzinna przerwa. Kupiłam w miejscowym sklepiku batoniki, miałam też ze sobą termos z gorącą herbatką, więc panie były rade, bo same pojechały kompletnie nieprzygotowane ;)
Przy okazji zabrałam stamtąd siodełko od starej kozy. Na tym siodełku dziadek kilkadziesiąt lat temu jeździł na trasie Poczernin-Szczecin, więc jak sądzę na dłuższe dystanse może być całkiem dobre. Kilka lat przeleżało na strychu, więc jego stan obecny pozostawia wiele do życzenia. Jedna sprężyna jest pęknięta, pewnie z ekstrakcją starej, a założeniem nowej trochę roboty będzie. Ponadto co się da to wymienię, a co nie, to przynajmniej rozkręcę i odrdzewię. Zobaczymy co z tego zabytku wyjdzie w efekcie końcowym :)

W drodze powrotnej, która przebiegała dokładnie tą samą trasą, mocno się starałam jechać obok pań i pogawędzić trochę, ale było bardzo ciężko utrzymać ich prędkość, a każde przyspieszenie do 12 km/h kończyło się tym, że znowu zostawały w tyle. Ot takie z nas dziś niedzielne rowerzystki były :))
Wyjeżdżając licznik wskazywał 15 stopni C., z powrotem już tylko 7. W Lubowie zaczęło kropić i tak sobie kropiło niemrawo aż do Stargardu. A teraz grzmi i błyska się wiosennie :)
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Właściwie to niejako zmobilizowała mnie mama, która chciała skorzystać z wolnej niedzieli i przywieźć sobie kępę przebiśniegów do posadzenia na działce. Ale po jej pierwszej tego roku jeździe z obu kół zupełnie zeszło powietrze. Kompletnie się nie znając zaczęłam od najprostszej rzeczy - wentyl. Wyjęłam jeden, potem drugi i wyglądało na to, że rzeczywiście nadają się tylko do reanimacji. Po wymianie pojawiło się "pod górkę" - okazało się, że kompresorem kół nie napompuję, bo nie ma odpowiedniej końcówki. Więc niestety mięśniom ramion zafundowałam solidny trening siłowy, czyli pompowanie rozklekotaną pompką ręczną od składaka...
Jak już się rozgrzałam i okazało się, że powietrze z kół nie schodzi, to stwierdziłam, że skoro nie mam co robić i nic mi się nie chce, to przynajmniej zabiorę się z mamą. Do nas dołączyła jeszcze ciotka, więc na starcie wiadomo było, że wycieczka będzie babsko-wlokąca :))
DDR-kiem do Żarowa, Lubowo, Rogowo, Poczernin. Gdzieś między Rogowem a Poczerninem za plecami usłyszałam dialog:
Ciotka: Ty, a co ona tak zasuwa?
Mama: A niech pędzi jak chce, my sobie pojedziemy swoim tempem.
Ciotka: Masz rację, to już nie te lata...
Zaskoczona od razu zerknęłam na licznik i zaniemówiłam... 12,5 km/h, a reszta peletonu sto metrów za mną, poczułam się jak "koks" ;))) Ale dla obu pań to dopiero druga wycieczka tego roku, więc może się jeszcze rozkręcą? Przy okazji przyznam poniekąd rację tym, którzy nie lubią za bardzo "spowalniaczy" - za szybko niekoniecznie dobrze, ale za wolno jeszcze bardziej męcząco...
W Poczerninie około półtoragodzinna przerwa. Kupiłam w miejscowym sklepiku batoniki, miałam też ze sobą termos z gorącą herbatką, więc panie były rade, bo same pojechały kompletnie nieprzygotowane ;)
Przy okazji zabrałam stamtąd siodełko od starej kozy. Na tym siodełku dziadek kilkadziesiąt lat temu jeździł na trasie Poczernin-Szczecin, więc jak sądzę na dłuższe dystanse może być całkiem dobre. Kilka lat przeleżało na strychu, więc jego stan obecny pozostawia wiele do życzenia. Jedna sprężyna jest pęknięta, pewnie z ekstrakcją starej, a założeniem nowej trochę roboty będzie. Ponadto co się da to wymienię, a co nie, to przynajmniej rozkręcę i odrdzewię. Zobaczymy co z tego zabytku wyjdzie w efekcie końcowym :)

W drodze powrotnej, która przebiegała dokładnie tą samą trasą, mocno się starałam jechać obok pań i pogawędzić trochę, ale było bardzo ciężko utrzymać ich prędkość, a każde przyspieszenie do 12 km/h kończyło się tym, że znowu zostawały w tyle. Ot takie z nas dziś niedzielne rowerzystki były :))
Wyjeżdżając licznik wskazywał 15 stopni C., z powrotem już tylko 7. W Lubowie zaczęło kropić i tak sobie kropiło niemrawo aż do Stargardu. A teraz grzmi i błyska się wiosennie :)
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
26.87 km (0.00 km teren), czas: 02:13 h, avg:12.12 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Działka. Tam i z powrotem.
Piątek, 16 marca 2012 | dodano: 16.03.2012Kategoria po mieście
Kawałeczek przez miasto. Niestety na tym najbardziej uczęszczanym przeze mnie odcinku nie ma ani centymetra ścieżki dla rowerów. Nie ma nawet dobrych chodników, ani gładkiej jezdni, więc statystyki (które mnie osobiście póki co zupełnie nie obchodzą :)) będą raczej zawsze turystyczno-krajoznawcze.
Ponadto jest jedno skrzyżowanie, którego nienawidzę i zastanawiam się kiedy mnie w końcu na nim rozjadą? :)) Widzę, że kierowcy mają problem ze znakami drogowymi i oznakowaniem poziomym, a co dopiero jak między nich wciska się rower :))
A wracając po kilku godzinach rycia w ziemi, byłam szczęśliwa, że mam kierownicę, której mogę się trzymać... Sił na jazdę gdziekolwiek dalej brakło.
Temperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Ponadto jest jedno skrzyżowanie, którego nienawidzę i zastanawiam się kiedy mnie w końcu na nim rozjadą? :)) Widzę, że kierowcy mają problem ze znakami drogowymi i oznakowaniem poziomym, a co dopiero jak między nich wciska się rower :))
A wracając po kilku godzinach rycia w ziemi, byłam szczęśliwa, że mam kierownicę, której mogę się trzymać... Sił na jazdę gdziekolwiek dalej brakło.
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
7.02 km (0.00 km teren), czas: 00:25 h, avg:16.85 km/h,
prędkość maks: 26.80 km/hTemperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
A miało być tak... krótko
Czwartek, 15 marca 2012 | dodano: 15.03.2012Kategoria ja i natura, po mieście, po okolicy
Jakoś się tak ostatnio złożyło, że jak była piękna pogoda (jak choćby w zeszły weekend), to ja nie mogłam pojeździć, a jak jest brzydko i pochmurno, to mam czasu pod dostatkiem i wszystko inne "pasi". Postanowiłam w końcu nie zwracać uwagi na niesprzyjające warunki pogodowe i mimo, że wciąż unikam jazdy w taki dzień jak dziś, to jednak... ciągnie na siodełko :) Miało być króciutko, ledwie kilka kilometrów po mieście, tak aby pupa sobie przypomniała co ją przez najbliższe miesiące czeka ;) Ruszyłam w kierunku Wiejskiej i Nowowiejskiej, zobaczyć czy szare kotki siedzą już na drzewie. Tak, chodzi o bazie ;) Kotki są, ale postanowiłam jeszcze darować im życie i póki co nie kisić ich w wazonie.
Na końcu Nowowiejskiej stanęłam przed pierwszym tego dnia dylematem. Chciałam jeszcze podskoczyć na cmentarz, posprawdzać czy w ostatnim czasie nie było tam czasem wandali. Mogłam się wrócić do obwodnicy i pojechać znaną sobie drogą, aaaale... Całkiem niedaleko majaczyły mi domki na Pyrzyckim. Pomyślałam sobie, że jakoś mogę wycieczkę skrócić i skoczyć Niepodległości i Różaną wprost na Spokojną, niemal pod bramę cmentarza. Tak stojąc na poboczu i dumając, zauważyłam przed sobą "miejscowego" w gumiakach, zasuwającego rowerkiem "na szagę", mocno zarośniętą polną dróżką w kierunku, w którym i ja chciałam jechać. Myślę sobie "miejscowy, pewnie wie gdzie jedzie". No i wiedział - okazał się pospolitym wędkarzem zmierzającym wprost nad Inę :))

Wycofałam się, postanowiłam jechać dalej z nurtem kończącej się Nowowiejskiej.
Nic to, że być może 5/6 mieszkańców Stargardu zna te okolice, dla mnie wszystko nowe, więc poczułam radość odkryć w stylu i z rozmachem Kolumba. I tu coś, co się na motto życiowe nadaje i co przy okazji kieruję do człowieka, który wiem, że tu zajrzy ;)
Nie ma takiej drogi, z której (gdy już raz ją obiorę) zawrócę :>
Przejechałam przez solidny mostek na Krąpieli...

Popedałowałam błotnistą i zapomnianą dróżką, aż dojechałam do malutkiego i samotnego domeczku, stojącego przy ścianie niewielkiego lasku. W tym domeczku mieszkał sobie spokojnie (?) starszy mężczyzna, który to właśnie postanowił przewietrzyć swojego dwukołowego rumaka ;) Na pytanie "Panie, gdzie dojadę tą drogą?" rzekł zasępiając się przy obliczeniach, że za jakieś 4 kilometry polno-błotnej drogi powinnam trafić na rozjazd Tychowo-Witkowo. Nie dodał, że ta droga będzie baaardzo polna, a w zasadzie w dużej mierze to nawet nie będzie droga, tylko trawa na brzegu rzeki albo slalom między kretowinami :)) Ale za to nie pomylił się w obliczeniach ani o jotę! Ach ci miejscowi...
Pojechałam więc według wskazówek po błotku, "zwalniając" tylko w okolicach dość gęsto rozmieszczonych wędkarzy, by jak wędkarz wędkarzowi zadać sakramentalne pytanie "coś bierze?" :) Potem droga wiodła pod mostem S10-tki, dalej wałem, polem, później po jakichś płytach, aż w końcu trafiłam na most, po którym WRESZCIE mogłam przeprawić się przez Inę.





Stamtąd przejazdem kolejowym do znanych sobie zabudowań Agrofirmy Witkowo i na jakąś cywilizowaną drogę. W Witkowie trafiłam na DDR, nawet nie wiedziałam, że taka droga tam została wybudowana, z elegancką równiutką nawierzchnią. Witkowo Pierwsze, Witkowo Drugie, znak na Stargard i czemu byłam wciąż przekonana, że wyjadę na Niepodległości? Wyjechałam natomiast wprost na Cukrownię w Kluczewie...

Stamtąd trochę szosą, trochę kolejnym przyjemnym DDR-em przez ronda, dalej obok Pyrzyckiego i drugi dylemat - jechać asfaletem czy zastosować skrót przy działkach na Giżynku? Wygrał - rzecz jasna - skrót i szybciutko znalazłam się w Parku Sztywnych ;)) Tam kilka obowiązkowych punktów, między innymi poniższy:

Wyjechałam na ulicę Przedwiośnie (całkiem sensownie, bo do wiosny widać jeszcze kawałek...), śmignęłam obok Białych Koszar, gdzie trafiłam na swojego ulubionego dawnego wojskowego pediatrę, który akurat z pracy wychodził (spotkanie miłe, bo po wielu latach :))) i najbliższą trasą dojechałam do ronda przy Tesco, skąd przez osiedle Chopina doturlałam się do domku.
Ogólnie fajnie się jeździło, choć zimno, choć przewidując krótszą trasę bidon i termos zostały na półce. Po DDR-ach 22-26 km/h, polami w tempie wyścigowego ślimaka ;) Tylko co z tym wiatrem, co nieustannie dmie, chłoszcze i świszcze za uchem?
Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Na końcu Nowowiejskiej stanęłam przed pierwszym tego dnia dylematem. Chciałam jeszcze podskoczyć na cmentarz, posprawdzać czy w ostatnim czasie nie było tam czasem wandali. Mogłam się wrócić do obwodnicy i pojechać znaną sobie drogą, aaaale... Całkiem niedaleko majaczyły mi domki na Pyrzyckim. Pomyślałam sobie, że jakoś mogę wycieczkę skrócić i skoczyć Niepodległości i Różaną wprost na Spokojną, niemal pod bramę cmentarza. Tak stojąc na poboczu i dumając, zauważyłam przed sobą "miejscowego" w gumiakach, zasuwającego rowerkiem "na szagę", mocno zarośniętą polną dróżką w kierunku, w którym i ja chciałam jechać. Myślę sobie "miejscowy, pewnie wie gdzie jedzie". No i wiedział - okazał się pospolitym wędkarzem zmierzającym wprost nad Inę :))

Ina, a w tle zabudowania os. Pyrzyckiego... przepłynąć? ;)© kiwi1000
Wycofałam się, postanowiłam jechać dalej z nurtem kończącej się Nowowiejskiej.
Nic to, że być może 5/6 mieszkańców Stargardu zna te okolice, dla mnie wszystko nowe, więc poczułam radość odkryć w stylu i z rozmachem Kolumba. I tu coś, co się na motto życiowe nadaje i co przy okazji kieruję do człowieka, który wiem, że tu zajrzy ;)
Nie ma takiej drogi, z której (gdy już raz ją obiorę) zawrócę :>
Przejechałam przez solidny mostek na Krąpieli...

Drewniany mosteczek (nie) ugina się ;)© kiwi1000
Popedałowałam błotnistą i zapomnianą dróżką, aż dojechałam do malutkiego i samotnego domeczku, stojącego przy ścianie niewielkiego lasku. W tym domeczku mieszkał sobie spokojnie (?) starszy mężczyzna, który to właśnie postanowił przewietrzyć swojego dwukołowego rumaka ;) Na pytanie "Panie, gdzie dojadę tą drogą?" rzekł zasępiając się przy obliczeniach, że za jakieś 4 kilometry polno-błotnej drogi powinnam trafić na rozjazd Tychowo-Witkowo. Nie dodał, że ta droga będzie baaardzo polna, a w zasadzie w dużej mierze to nawet nie będzie droga, tylko trawa na brzegu rzeki albo slalom między kretowinami :)) Ale za to nie pomylił się w obliczeniach ani o jotę! Ach ci miejscowi...
Pojechałam więc według wskazówek po błotku, "zwalniając" tylko w okolicach dość gęsto rozmieszczonych wędkarzy, by jak wędkarz wędkarzowi zadać sakramentalne pytanie "coś bierze?" :) Potem droga wiodła pod mostem S10-tki, dalej wałem, polem, później po jakichś płytach, aż w końcu trafiłam na most, po którym WRESZCIE mogłam przeprawić się przez Inę.

Wał przeciwpowodziowy - jedyne suche miejsce na tym odcinku© kiwi1000

Piramidy w Gizie? :)))© kiwi1000

Daleko od szosy ;)© kiwi1000

Ciekawy most na Inie© kiwi1000

Kręta rzeka widziana z mostu ;)© kiwi1000
Stamtąd przejazdem kolejowym do znanych sobie zabudowań Agrofirmy Witkowo i na jakąś cywilizowaną drogę. W Witkowie trafiłam na DDR, nawet nie wiedziałam, że taka droga tam została wybudowana, z elegancką równiutką nawierzchnią. Witkowo Pierwsze, Witkowo Drugie, znak na Stargard i czemu byłam wciąż przekonana, że wyjadę na Niepodległości? Wyjechałam natomiast wprost na Cukrownię w Kluczewie...

Silos-Kolos© kiwi1000
Stamtąd trochę szosą, trochę kolejnym przyjemnym DDR-em przez ronda, dalej obok Pyrzyckiego i drugi dylemat - jechać asfaletem czy zastosować skrót przy działkach na Giżynku? Wygrał - rzecz jasna - skrót i szybciutko znalazłam się w Parku Sztywnych ;)) Tam kilka obowiązkowych punktów, między innymi poniższy:

Chwała poległym...© kiwi1000
Wyjechałam na ulicę Przedwiośnie (całkiem sensownie, bo do wiosny widać jeszcze kawałek...), śmignęłam obok Białych Koszar, gdzie trafiłam na swojego ulubionego dawnego wojskowego pediatrę, który akurat z pracy wychodził (spotkanie miłe, bo po wielu latach :))) i najbliższą trasą dojechałam do ronda przy Tesco, skąd przez osiedle Chopina doturlałam się do domku.
Ogólnie fajnie się jeździło, choć zimno, choć przewidując krótszą trasę bidon i termos zostały na półce. Po DDR-ach 22-26 km/h, polami w tempie wyścigowego ślimaka ;) Tylko co z tym wiatrem, co nieustannie dmie, chłoszcze i świszcze za uchem?
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
32.31 km (5.00 km teren), czas: 02:26 h, avg:13.28 km/h,
prędkość maks: 28.80 km/hTemperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)