- Kategorie:
- >50 km.3
- bieg.1
- bojowo.5
- ja i natura.19
- po mieście.49
- po okolicy.38
- wyjazdowo.4
- z M..8
Wpisy archiwalne w kategorii
ja i natura
Dystans całkowity: | 237.12 km (w terenie 22.47 km; 9.48%) |
Czas w ruchu: | 31:55 |
Średnia prędkość: | 3.99 km/h |
Maksymalna prędkość: | 33.80 km/h |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 12.48 km i 2h 27m |
Więcej statystyk |
tradycyjnie
Sobota, 27 lipca 2013 | dodano: 27.07.2013Kategoria ja i natura, po mieście
Skoczyłam po prostu na działkę, na grilla. Powoli się z tego zawiązuje tradycja... ;) A że jak to przy grillu płynne dodatki były, to już postanowiłam nie ryzykować żadnych wycieczek i odsiedzieć przymusowych kilka godzin, a potem grzecznie wrócić do domku.
Ale pogoda o 22 ekstra i aż pojeździć by się chciało!
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Ale pogoda o 22 ekstra i aż pojeździć by się chciało!
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
6.80 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
mały bonus
Sobota, 20 lipca 2013 | dodano: 20.07.2013Kategoria ja i natura, po mieście, po okolicy
Po krótkim odpoczynku podjechałam jeszcze na działkę, właściwie w jakimś celu (bo bez celu to już mi się chyba dziś nie chce ;)) - dokonać handlu wymiennego. Wymieniłam słoik wiśni w spirytusie oraz dwie butelki nalewki aroniowo-wiśniowej na... główkę sałaty i pęczek rukoli. Interes życia nie? ;)
A ponieważ omijanie samochodów i uważanie na to by mnie nie rozjechali jest troszkę męczące, to stwierdziłam, że skoro poznałam niedawno drogę przez Klępino, to tak też sobie wrócę do domku. Na pewno wyszło kawałek dalej, ale o ile przyjemniej!
mapka
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
A ponieważ omijanie samochodów i uważanie na to by mnie nie rozjechali jest troszkę męczące, to stwierdziłam, że skoro poznałam niedawno drogę przez Klępino, to tak też sobie wrócę do domku. Na pewno wyszło kawałek dalej, ale o ile przyjemniej!
mapka
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
10.40 km (0.00 km teren), czas: 00:49 h, avg:12.73 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
do lasu, czyli tam i z powrotem
Sobota, 20 lipca 2013 | dodano: 20.07.2013Kategoria ja i natura, po okolicy
Tytuł nawiązuje do Hobbita, bo to moja najdłuższa tegoroczna wyprawa. Oczywiście jak na razie, bo nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa!
Ze dwa tygodnie już (albo i dłużej - pamięć bywa zawodna) jak nie byłam w lesie na kurkach. Więc postanowiłam sprawdzić, czy ten wysyp już się skończył, czy wręcz przeciwnie. Trochę kiepski dzień na grzyby, bo uczono mnie, że w soboty to raczej wszyscy pracujący się do lasów zjeżdżają i jeśli już grzyby zbierać, to skoro świt. Ale kto by mnie o świcie z łóżka wygonił?
Zatem nie tyle grzybobranie, co wycieczka rekreacyjna miała być, a że niebo niebieściutkie i prawie czyściutkie, to się wybrałam. Trasa standardowa (zresztą na mapce wszystko stoi jak byk). Między Lubowem i Rogowem zrobiłam sobie mały przystanek na podziwianie nisko (bardzo bardzo nisko) przelatujących samolotów. Tak naprawdę miałam wrażenie, że jak wyciągnę rękę to któregoś dotknę! Niesamowity widok, tym bardziej, że chyba trafiłam na jakiś szczyt komunikacyjny o tej godzinie.
Jak dojechałam do lasu to szybko się okazało, że ściółka sucha jak pieprz i tak naprawdę lepiej bym na tej wycieczce wyszła gdybym pozbierała wszystkie kapsle i puszki i odwiozła do skupu. Bo kurek nazbierałam aż... TRZY. No ale dla mnie spacery po lesie nigdy nie były czasem straconym.
Drogę powrotną zmodyfikowałam trochę, by ominąć polne piachy, po których mimo szerokich opon jechało mi się bardzo ciężko. Wyjechałam sobie za to najkrótszą drogą na "autostradę", co było mi nawet po drodze, bo chciałam zahaczyć o cmentarz w Poczerninie i podlać posadzone tam kwiatki, bo przecież słoneczko ostatnio praży mocno. Jak już się z tym uporałam, to postanowiłam sprawdzić czy w pobliskim sadzie dojrzały już papierówki, bo choć nie przepadam za jabłkami, to te papierówki od dziecka robią na mnie wrażenie (pewnie dlatego, że cudze ;))
Droga powrotna zleciała jakoś nawet szybko, mimo rosnącego upału, skręciłam sobie tylko za Lubowem w las, żeby się ścieżką z Żarowa już nie ciągnąć, bo jednak przez pola o wiele przyjemniej, choć dużo wolniej.
Tak się zastanawiam nad czasem, który sobie sczytałam ze Sports Trackera i chyba jednak muszę klikać od czasu do czasu w funkcję przerwy, bo chociaż zupełnie nie dbam o czasy i tempo, to jak tak popatrzę na wynik 11 km/h, to nawet mnie troszkę denerwuje :) A przerw dziś miałam sporo.
No i w ogóle coś mi przerzutki wariują, łańcuch grzechocze i kierownica się skrzywiła - normalnie rower-gruchot :D
mapka
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Ze dwa tygodnie już (albo i dłużej - pamięć bywa zawodna) jak nie byłam w lesie na kurkach. Więc postanowiłam sprawdzić, czy ten wysyp już się skończył, czy wręcz przeciwnie. Trochę kiepski dzień na grzyby, bo uczono mnie, że w soboty to raczej wszyscy pracujący się do lasów zjeżdżają i jeśli już grzyby zbierać, to skoro świt. Ale kto by mnie o świcie z łóżka wygonił?
Zatem nie tyle grzybobranie, co wycieczka rekreacyjna miała być, a że niebo niebieściutkie i prawie czyściutkie, to się wybrałam. Trasa standardowa (zresztą na mapce wszystko stoi jak byk). Między Lubowem i Rogowem zrobiłam sobie mały przystanek na podziwianie nisko (bardzo bardzo nisko) przelatujących samolotów. Tak naprawdę miałam wrażenie, że jak wyciągnę rękę to któregoś dotknę! Niesamowity widok, tym bardziej, że chyba trafiłam na jakiś szczyt komunikacyjny o tej godzinie.
Jak dojechałam do lasu to szybko się okazało, że ściółka sucha jak pieprz i tak naprawdę lepiej bym na tej wycieczce wyszła gdybym pozbierała wszystkie kapsle i puszki i odwiozła do skupu. Bo kurek nazbierałam aż... TRZY. No ale dla mnie spacery po lesie nigdy nie były czasem straconym.
Drogę powrotną zmodyfikowałam trochę, by ominąć polne piachy, po których mimo szerokich opon jechało mi się bardzo ciężko. Wyjechałam sobie za to najkrótszą drogą na "autostradę", co było mi nawet po drodze, bo chciałam zahaczyć o cmentarz w Poczerninie i podlać posadzone tam kwiatki, bo przecież słoneczko ostatnio praży mocno. Jak już się z tym uporałam, to postanowiłam sprawdzić czy w pobliskim sadzie dojrzały już papierówki, bo choć nie przepadam za jabłkami, to te papierówki od dziecka robią na mnie wrażenie (pewnie dlatego, że cudze ;))
Droga powrotna zleciała jakoś nawet szybko, mimo rosnącego upału, skręciłam sobie tylko za Lubowem w las, żeby się ścieżką z Żarowa już nie ciągnąć, bo jednak przez pola o wiele przyjemniej, choć dużo wolniej.
Tak się zastanawiam nad czasem, który sobie sczytałam ze Sports Trackera i chyba jednak muszę klikać od czasu do czasu w funkcję przerwy, bo chociaż zupełnie nie dbam o czasy i tempo, to jak tak popatrzę na wynik 11 km/h, to nawet mnie troszkę denerwuje :) A przerw dziś miałam sporo.
No i w ogóle coś mi przerzutki wariują, łańcuch grzechocze i kierownica się skrzywiła - normalnie rower-gruchot :D
mapka
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
31.10 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
nuda silniejsza od lenistwa?
Środa, 17 lipca 2013 | dodano: 17.07.2013Kategoria ja i natura, po mieście
Nooo, tak jak w temacie to bywa nawet i u mnie ;) A że ja całkiem normalna nigdy nie byłam, to i głupie pomysły mi do głowy przychodzą. Ale może po kolei...
Siwobrody napisał, że baterii nie wymieniam i wjechał mi tym na ambicję, no bo jak to? To już taka ze mnie gapa, że w ogóle o rower i jego osprzęt nie dbam i coś znowu przeoczyłam?
Nie mogłam jakoś się zebrać do spania, minęła magiczna godzina 00:00. To zajrzałam do tej niedobrej lampki rowerowej, wymieniłam baterie i... nic. Rozkręciłam ją znowu i wtedy wypadło takie małe coś, co po bliższym przyjrzeniu się wyglądało jak jakiś mikroukład sterujący czymś, może trybem mrugania diod? I wyglądało to tak jakby coś się odlutowało i przerwało obwód. No to kicha, lampkę trzeba odłożyć i poczekać aż jakiś fachowiec rzuci na nią okiem, albo rzuci nią do kosza. No ale nie pozwolę chyba, żeby jakaś chińszczyzna psuła mi wieczór? Więc wzięłam diodową mini-latareczkę i taśmę klejącą (połączenie zawsze niezawodne) i możliwie najciszej poczłapałam do piwnicy, aby nie zbudzić od razu całego bloku. To mi się chyba też nie bardzo udało, bo rower ewidentnie idiotycznie przeze mnie oparty grzmotnął o ziemię, a przy otwartych drzwiach od piwnicy na pewno ktoś to musiał słyszeć... No ale...
Wyszłam przed klatkę w okolicach pierwszej w nocy, ustawiłam aplikację w telefonie i jak Boga kocham, nie jestem przesądna, ale skoro już się wybrałam na nocną wycieczkę rowerową i nagle zza klatki wyłazi kompletnie czarny kot (!!!) i ociera mi się o przednie koło, to mam mieszane uczucia czy jechać, czy się wrócić...
Kot sobie poszedł, a ja poczułam piękny zapach pyłków, pewnie lip, w ogóle powietrze było jakieś takie rześkie i czyste, jak po burzy. No i ta genialna cisza wokół. Oczywiście, że jadę!
Pomyślałam sobie, że uderzę na starówkę, by zobaczyć czy (wprawdzie mamy niemal dokładnie środek tygodnia) pod nielicznymi parasolkami na rynku kwitnie jakieś życie nocne. I wcale a wcale się nie zawiodłam, bo spodziewałam się, że nie kwitnie. Nawet gołębi nie było ;) Ale zdziwiłam się, że "cud architektury" jakim jest rynkowa fontanna działa też w nocy. Bo że w dzień działa i jest głównie kąpieliskiem dla gołębi to wiem ;)
No to jestem na rynku, robię kilka pamiątkowych fotek komórką i zastanawiam się gdzie dalej? A właściwie, to się nawet nie musiałam zastanawiać. Wiedziałam od początku - gdzieś tam podświadomie - w które rejony mnie koła poniosą.
Najpierw ruszyłam Spokojną, a dla dodania przejażdżce pikanterii objechałam stary cmentarz. Zaglądałam też wytrwale przez płot czy jakieś dusze się tam nie wałęsają, ale niestety poza sporą ilością palących się zniczy nie widziałam nic... ;)
Popedałowałam na Pogodną, poszpiegować troszkę znajomego, ale tylko troszkę :) Chciałam zobaczyć czy w oknie światła się palą, może jeszcze też nie śpi? Wiem jak to brzmi i pewnie znając jego miałby mi to za złe gdyby to przeczytał, ale skoro byłam w nocy, to chyba się nie liczy jako coś niewłaściwego? ;) Zresztą i tak nie zatrzymywałam się tam, tylko lekko zwolniłam (jakbym ja zresztą kiedykolwiek szybko jeździła...) i wprawdzie w tej klatce jedno okno było rozświetlone, ale za Chiny nie jestem w stanie ocenić czy to było jego okno. Doprawdy, jak to nie tęsknota, to chyba oszalałam - jedno z dwóch.
Dla osłody przejechałam sobie koło Białych Koszar i ruszyłam Szczecińską w stronę domu. Ale że sto myśli o tym oknie znajomego nie dawało mi spokoju, a poza tym nie miałam nic innego do roboty, to zjechałam w Chopina, na mały objazd. Starałam się jednak nie zapuszczać w ciemne uliczki, bo a nuż to nie był tylko zwykły czarny kot?
No i jeszcze trochę pokluczyłam zaułkami w okolicy domu (gdzie prawie rozjechałam jeża, który wyskoczył mi pod koła!) i tak wróciłam, po naprawdę fajnej przejażdżce, którą zamierzam powtórzyć. No może nie wszystkie jej punkty, ale jeden zapewne ;)
Najfajniejsze jest to, że w nocy nic mnie nie ogranicza, bo ruch jest prawie zerowy - naliczyłam 7 samochodów, 1 skuter, kilkoro pieszych oraz dwóch panów siedzących z torbami na progu monopolowego. Poza tym można zasuwać pustymi ulicami, co odkąd w ogóle jeżdżę rowerem zaczynam doceniać...
*mała aktualizacja, czyli mapka...
mapka
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Siwobrody napisał, że baterii nie wymieniam i wjechał mi tym na ambicję, no bo jak to? To już taka ze mnie gapa, że w ogóle o rower i jego osprzęt nie dbam i coś znowu przeoczyłam?
Nie mogłam jakoś się zebrać do spania, minęła magiczna godzina 00:00. To zajrzałam do tej niedobrej lampki rowerowej, wymieniłam baterie i... nic. Rozkręciłam ją znowu i wtedy wypadło takie małe coś, co po bliższym przyjrzeniu się wyglądało jak jakiś mikroukład sterujący czymś, może trybem mrugania diod? I wyglądało to tak jakby coś się odlutowało i przerwało obwód. No to kicha, lampkę trzeba odłożyć i poczekać aż jakiś fachowiec rzuci na nią okiem, albo rzuci nią do kosza. No ale nie pozwolę chyba, żeby jakaś chińszczyzna psuła mi wieczór? Więc wzięłam diodową mini-latareczkę i taśmę klejącą (połączenie zawsze niezawodne) i możliwie najciszej poczłapałam do piwnicy, aby nie zbudzić od razu całego bloku. To mi się chyba też nie bardzo udało, bo rower ewidentnie idiotycznie przeze mnie oparty grzmotnął o ziemię, a przy otwartych drzwiach od piwnicy na pewno ktoś to musiał słyszeć... No ale...
Wyszłam przed klatkę w okolicach pierwszej w nocy, ustawiłam aplikację w telefonie i jak Boga kocham, nie jestem przesądna, ale skoro już się wybrałam na nocną wycieczkę rowerową i nagle zza klatki wyłazi kompletnie czarny kot (!!!) i ociera mi się o przednie koło, to mam mieszane uczucia czy jechać, czy się wrócić...
Kot sobie poszedł, a ja poczułam piękny zapach pyłków, pewnie lip, w ogóle powietrze było jakieś takie rześkie i czyste, jak po burzy. No i ta genialna cisza wokół. Oczywiście, że jadę!
Pomyślałam sobie, że uderzę na starówkę, by zobaczyć czy (wprawdzie mamy niemal dokładnie środek tygodnia) pod nielicznymi parasolkami na rynku kwitnie jakieś życie nocne. I wcale a wcale się nie zawiodłam, bo spodziewałam się, że nie kwitnie. Nawet gołębi nie było ;) Ale zdziwiłam się, że "cud architektury" jakim jest rynkowa fontanna działa też w nocy. Bo że w dzień działa i jest głównie kąpieliskiem dla gołębi to wiem ;)
No to jestem na rynku, robię kilka pamiątkowych fotek komórką i zastanawiam się gdzie dalej? A właściwie, to się nawet nie musiałam zastanawiać. Wiedziałam od początku - gdzieś tam podświadomie - w które rejony mnie koła poniosą.
Najpierw ruszyłam Spokojną, a dla dodania przejażdżce pikanterii objechałam stary cmentarz. Zaglądałam też wytrwale przez płot czy jakieś dusze się tam nie wałęsają, ale niestety poza sporą ilością palących się zniczy nie widziałam nic... ;)
Popedałowałam na Pogodną, poszpiegować troszkę znajomego, ale tylko troszkę :) Chciałam zobaczyć czy w oknie światła się palą, może jeszcze też nie śpi? Wiem jak to brzmi i pewnie znając jego miałby mi to za złe gdyby to przeczytał, ale skoro byłam w nocy, to chyba się nie liczy jako coś niewłaściwego? ;) Zresztą i tak nie zatrzymywałam się tam, tylko lekko zwolniłam (jakbym ja zresztą kiedykolwiek szybko jeździła...) i wprawdzie w tej klatce jedno okno było rozświetlone, ale za Chiny nie jestem w stanie ocenić czy to było jego okno. Doprawdy, jak to nie tęsknota, to chyba oszalałam - jedno z dwóch.
Dla osłody przejechałam sobie koło Białych Koszar i ruszyłam Szczecińską w stronę domu. Ale że sto myśli o tym oknie znajomego nie dawało mi spokoju, a poza tym nie miałam nic innego do roboty, to zjechałam w Chopina, na mały objazd. Starałam się jednak nie zapuszczać w ciemne uliczki, bo a nuż to nie był tylko zwykły czarny kot?
No i jeszcze trochę pokluczyłam zaułkami w okolicy domu (gdzie prawie rozjechałam jeża, który wyskoczył mi pod koła!) i tak wróciłam, po naprawdę fajnej przejażdżce, którą zamierzam powtórzyć. No może nie wszystkie jej punkty, ale jeden zapewne ;)
Najfajniejsze jest to, że w nocy nic mnie nie ogranicza, bo ruch jest prawie zerowy - naliczyłam 7 samochodów, 1 skuter, kilkoro pieszych oraz dwóch panów siedzących z torbami na progu monopolowego. Poza tym można zasuwać pustymi ulicami, co odkąd w ogóle jeżdżę rowerem zaczynam doceniać...
*mała aktualizacja, czyli mapka...
mapka
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
10.60 km (0.00 km teren), czas: 00:49 h, avg:12.98 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Krótko na działkę
Sobota, 13 lipca 2013 | dodano: 13.07.2013Kategoria ja i natura, po mieście
Dobrze mówią, że lepiej nic nie planować, bo i tak z planów niewiele wychodzi. Miałam tylko podskoczyć na działkę i zostawić rodzinie zaopatrzenie na następny tydzień oraz zjeść obiadek, po czym planowałam ruszyć się w końcu poza miasto. Ale... Wyszło tak, że dopiero wróciłam i w dodatku jechałam jeszcze "po omacku", bo okazało się, że w rowerowej lampce padły baterie. Oczywiście skąd miałam wiedzieć? W zeszłym roku działały i używałam tej lampki może kilka razy, więc do głowy mi nie przyszło żeby cokolwiek sprawdzać. Na szczęście na większej części trasy świecą uliczne lampy...
I na koniec taka uwaga - lipiec a brrrrrr zimno strasznie wieczorem :)
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
I na koniec taka uwaga - lipiec a brrrrrr zimno strasznie wieczorem :)
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
6.80 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
"Na grzyby, w aromatów pełen las"
Środa, 4 lipca 2012 | dodano: 04.07.2012Kategoria ja i natura, po okolicy
Wczoraj usłyszałam, że na rynku pojawiły się kurki (znaczy fachowo to Pieprznik jadalny ;)). Grzybobranie, to takie zajęcie, do którego mnie zachęcać w żaden sposób nie trzeba, więc raniutko wyruszyłam w las. Pojechałam aż pod Sowno, bo tam się nie zgubię i mam swoje tajemne miejsca ;) Trasa standardowa - Żarowo, Lubowo, Rogowo, Poczernin, meta w lesie.

Z obserwacji wynika, że trafiłam chyba na sam początek pojawiania się kurek w tym miejscu, więc za kilka dni wybiorę się pozbierać młode, które tam dziś pozostawiłam do podrośnięcia. Ale szału nie ma, bo w lesie mimo ostatnich deszczy jeszcze sucho, że aż skrzypi. Wycieczka może wyda się niektórym króciutka, ale za to zrobiłam na pieszo ładnych kilka kilometrów. I nie wiem jak to jest, ale wcale mnie to łażenie w kółko - nieraz kilka razy po tym samym fragmencie lasu - nie męczy? :) A co więcej zaaferowana kurkami nie zauważyłam nawet momentu, w którym coś użarło mnie w palca - uświadomiłam to sobie dopiero kiedy tenże podwoił swoje rozmiary poprzeczne :D

Natomiast było coś, czego szukać nie musiałam. Komary - to one znajdowały mnie. I to migiem. Zupełnie zbagatelizowałam zagrożenie i nie popsikałam się niczym, co teoretycznie według producentów powinno komary odstraszać. A raczej popsikałam się czymś, ale nie był to środek na komary i jeśli owe mają dobry gust, to wręcz może zostały dodatkowo zwabione ;)



Rano było pochmurno, teraz widzę, że znowu się chmurzy, ale przez większość wycieczki - a szczególnie w drodze powrotnej - miałam piękne i ciepłe słoneczko nad głową. Przy okazji zrobiłam sobie test moich nowiutkich rękawiczek z Lidla - rękawiczki jak rękawiczki i specjalnej różnicy nie widzę między żelem, a moimi starymi (czternastoletnimi :D) rękawiczkami z gąbką, która w większości po latach spłaszczyła się do grubości kartki papieru. No ale jest nowy gadżet? Jest :)
Na deser po relacji... obiad :D

A i jeszcze gdyby się ktoś zastanawiał czemu znowu pokonuję tę samą trasę, to... Tego co dobre nie ma sensu zmieniać, prawda? :)
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)

Między Rogowem a Poczerninem.© kiwi1000
Z obserwacji wynika, że trafiłam chyba na sam początek pojawiania się kurek w tym miejscu, więc za kilka dni wybiorę się pozbierać młode, które tam dziś pozostawiłam do podrośnięcia. Ale szału nie ma, bo w lesie mimo ostatnich deszczy jeszcze sucho, że aż skrzypi. Wycieczka może wyda się niektórym króciutka, ale za to zrobiłam na pieszo ładnych kilka kilometrów. I nie wiem jak to jest, ale wcale mnie to łażenie w kółko - nieraz kilka razy po tym samym fragmencie lasu - nie męczy? :) A co więcej zaaferowana kurkami nie zauważyłam nawet momentu, w którym coś użarło mnie w palca - uświadomiłam to sobie dopiero kiedy tenże podwoił swoje rozmiary poprzeczne :D

O kurka :D© kiwi1000
Natomiast było coś, czego szukać nie musiałam. Komary - to one znajdowały mnie. I to migiem. Zupełnie zbagatelizowałam zagrożenie i nie popsikałam się niczym, co teoretycznie według producentów powinno komary odstraszać. A raczej popsikałam się czymś, ale nie był to środek na komary i jeśli owe mają dobry gust, to wręcz może zostały dodatkowo zwabione ;)

Gdzieś w lesie...© kiwi1000

Też w lesie...© kiwi1000

I jeszcze trochę przyrody...© kiwi1000
Rano było pochmurno, teraz widzę, że znowu się chmurzy, ale przez większość wycieczki - a szczególnie w drodze powrotnej - miałam piękne i ciepłe słoneczko nad głową. Przy okazji zrobiłam sobie test moich nowiutkich rękawiczek z Lidla - rękawiczki jak rękawiczki i specjalnej różnicy nie widzę między żelem, a moimi starymi (czternastoletnimi :D) rękawiczkami z gąbką, która w większości po latach spłaszczyła się do grubości kartki papieru. No ale jest nowy gadżet? Jest :)
Na deser po relacji... obiad :D

Kurki przerobione na coś smacznego :)© kiwi1000
A i jeszcze gdyby się ktoś zastanawiał czemu znowu pokonuję tę samą trasę, to... Tego co dobre nie ma sensu zmieniać, prawda? :)
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
26.80 km (4.32 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Na rozkręcenie...
Czwartek, 19 kwietnia 2012 | dodano: 19.04.2012Kategoria ja i natura, po okolicy
Mała dygresja tytułem wstępu... Gdyby można było złość zamienić wprost na energię elektryczną, miałabym pokaźnej wielkości prywatną elektrownię, darmowe zasilanie komputera oraz innych (nie)zbędnych urządzeń, a w okolicy daty dostarczenia rachunku z energetyki nie dostawałabym drgawek. A tak na razie opanowałam z grubsza przekształcenie: wnerw --> energia mechaniczna. Noo, można by ostatecznie spróbować jakoś przez dynamo...
Skromna przejażdżka, dla przyjemności ruszenia się w nieznane okolice, by skorzystać z przepięknej i w końcu typowo wiosennej pogody. Miałam niecałe trzy godzinki przerwy między innymi pilnymi sprawami, to bez (większego) grymaszenia ruszyłam zwłoki. Ale jak zeszłam do piwnicy, to miałam ochotę zawrócić :D
Kolejny raz wyryłam ślad opon na DDR-ku do Żarowa, dalej Lubowo, prawie Rogowo i tuż przed wsią skręt w polną drogę, która według mapy miała mnie doprowadzić do Małkocina. Droga polna całkiem przyjemna... by była, gdyby nie fakt, że nawiało na nią piachu chyba z pustyni Gobi. Ten odcinek był ziszczeniem moich wyobrażeń o wzorcowym maratonie MTB - piach, koleiny, piach, dołki, piach, górki, piach, kamienie, piach, ...., PIACH. Amatorom jazdy rowerem wzdłuż brzegu Bałtyku serdecznie polecam!


Zmęczona grzęźnięciem i podprowadzaniem rowera co kilkanaście metrów zatrzymałam się na chwilę pod mijaną amboną.




A za kawałek był już pokaźny Małkocin ze swoimi kilkoma ciekawymi zabytkami. Przyznam, że w tej wiosce mnie jeszcze nie było i niniejszym błąd uznaję za częściowo naprawiony. Gdyby tak z innymi błędami łatwo było...






Za Małkocinem jechało się okropnie ciężko. Walka z wiatrem nigdy nie jest łatwa, a jak tenże wejdzie w komitywę z górkami, to stoję na przegranej pozycji. Wlekłam się do Klępina, potem było już całkiem znośnie.
Miałam też w końcu okazję przejechać mostem, którego na początku marca nie dane mi było przemierzyć z powodu niesforności Iny. Dziś po rozlewisku nie ma nawet śladu.


Cieplusieńko, fajnie, a mi się wciąż nie bardzo chce gdziekolwiek jeździć. Brak motywacji?
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Skromna przejażdżka, dla przyjemności ruszenia się w nieznane okolice, by skorzystać z przepięknej i w końcu typowo wiosennej pogody. Miałam niecałe trzy godzinki przerwy między innymi pilnymi sprawami, to bez (większego) grymaszenia ruszyłam zwłoki. Ale jak zeszłam do piwnicy, to miałam ochotę zawrócić :D
Kolejny raz wyryłam ślad opon na DDR-ku do Żarowa, dalej Lubowo, prawie Rogowo i tuż przed wsią skręt w polną drogę, która według mapy miała mnie doprowadzić do Małkocina. Droga polna całkiem przyjemna... by była, gdyby nie fakt, że nawiało na nią piachu chyba z pustyni Gobi. Ten odcinek był ziszczeniem moich wyobrażeń o wzorcowym maratonie MTB - piach, koleiny, piach, dołki, piach, górki, piach, kamienie, piach, ...., PIACH. Amatorom jazdy rowerem wzdłuż brzegu Bałtyku serdecznie polecam!

(Mocno) nieutwardzony szlak komunikacyjny Rogowo - Małkocin.© kiwi1000

Jedna z licznych przerw w trakcie zabawy w piaskownicy.© kiwi1000
Zmęczona grzęźnięciem i podprowadzaniem rowera co kilkanaście metrów zatrzymałam się na chwilę pod mijaną amboną.

Ambona...© kiwi1000

Ukradkiem zerkam na pozostawiony na dole środek transportu...© kiwi1000

Zielono-niebiesko - jedno z ładniejszych połączeń kolorów :)) Widok z ambony.© kiwi1000

W pełnej krasie i z fragmentami dywanu w okienkach oraz miliardem niedopałków na podłodze...© kiwi1000
A za kawałek był już pokaźny Małkocin ze swoimi kilkoma ciekawymi zabytkami. Przyznam, że w tej wiosce mnie jeszcze nie było i niniejszym błąd uznaję za częściowo naprawiony. Gdyby tak z innymi błędami łatwo było...

Rys historyczny wsi.© kiwi1000

W takim gołębniku mogłabym zamieszkać ;)© kiwi1000

Dwór ładnie utrzymany...© kiwi1000

Kościół filialny w Małkocinie, należący do parafii Poczernin (parafia pw. św. Michała Archanioła).© kiwi1000

Kościół - odsłona druga. Rower na tym ujęciu to czysty przypadek...© kiwi1000

Pomnik poświęcony żołnierzom niemieckim, poległym w okolicy, w czasie I wojny światowej.© kiwi1000
Za Małkocinem jechało się okropnie ciężko. Walka z wiatrem nigdy nie jest łatwa, a jak tenże wejdzie w komitywę z górkami, to stoję na przegranej pozycji. Wlekłam się do Klępina, potem było już całkiem znośnie.
Miałam też w końcu okazję przejechać mostem, którego na początku marca nie dane mi było przemierzyć z powodu niesforności Iny. Dziś po rozlewisku nie ma nawet śladu.

Ina ujarzmiona i nie wygląda na groźną.© kiwi1000

Most na "drodze wewnętrznej" (pewnie chodzi o "wewnątrz" aglomeracji Klępino - Stargard ;))© kiwi1000
Cieplusieńko, fajnie, a mi się wciąż nie bardzo chce gdziekolwiek jeździć. Brak motywacji?
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
20.21 km (3.00 km teren), czas: 01:18 h, avg:15.55 km/h,
prędkość maks: 33.80 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
A miało być tak... krótko
Czwartek, 15 marca 2012 | dodano: 15.03.2012Kategoria ja i natura, po mieście, po okolicy
Jakoś się tak ostatnio złożyło, że jak była piękna pogoda (jak choćby w zeszły weekend), to ja nie mogłam pojeździć, a jak jest brzydko i pochmurno, to mam czasu pod dostatkiem i wszystko inne "pasi". Postanowiłam w końcu nie zwracać uwagi na niesprzyjające warunki pogodowe i mimo, że wciąż unikam jazdy w taki dzień jak dziś, to jednak... ciągnie na siodełko :) Miało być króciutko, ledwie kilka kilometrów po mieście, tak aby pupa sobie przypomniała co ją przez najbliższe miesiące czeka ;) Ruszyłam w kierunku Wiejskiej i Nowowiejskiej, zobaczyć czy szare kotki siedzą już na drzewie. Tak, chodzi o bazie ;) Kotki są, ale postanowiłam jeszcze darować im życie i póki co nie kisić ich w wazonie.
Na końcu Nowowiejskiej stanęłam przed pierwszym tego dnia dylematem. Chciałam jeszcze podskoczyć na cmentarz, posprawdzać czy w ostatnim czasie nie było tam czasem wandali. Mogłam się wrócić do obwodnicy i pojechać znaną sobie drogą, aaaale... Całkiem niedaleko majaczyły mi domki na Pyrzyckim. Pomyślałam sobie, że jakoś mogę wycieczkę skrócić i skoczyć Niepodległości i Różaną wprost na Spokojną, niemal pod bramę cmentarza. Tak stojąc na poboczu i dumając, zauważyłam przed sobą "miejscowego" w gumiakach, zasuwającego rowerkiem "na szagę", mocno zarośniętą polną dróżką w kierunku, w którym i ja chciałam jechać. Myślę sobie "miejscowy, pewnie wie gdzie jedzie". No i wiedział - okazał się pospolitym wędkarzem zmierzającym wprost nad Inę :))

Wycofałam się, postanowiłam jechać dalej z nurtem kończącej się Nowowiejskiej.
Nic to, że być może 5/6 mieszkańców Stargardu zna te okolice, dla mnie wszystko nowe, więc poczułam radość odkryć w stylu i z rozmachem Kolumba. I tu coś, co się na motto życiowe nadaje i co przy okazji kieruję do człowieka, który wiem, że tu zajrzy ;)
Nie ma takiej drogi, z której (gdy już raz ją obiorę) zawrócę :>
Przejechałam przez solidny mostek na Krąpieli...

Popedałowałam błotnistą i zapomnianą dróżką, aż dojechałam do malutkiego i samotnego domeczku, stojącego przy ścianie niewielkiego lasku. W tym domeczku mieszkał sobie spokojnie (?) starszy mężczyzna, który to właśnie postanowił przewietrzyć swojego dwukołowego rumaka ;) Na pytanie "Panie, gdzie dojadę tą drogą?" rzekł zasępiając się przy obliczeniach, że za jakieś 4 kilometry polno-błotnej drogi powinnam trafić na rozjazd Tychowo-Witkowo. Nie dodał, że ta droga będzie baaardzo polna, a w zasadzie w dużej mierze to nawet nie będzie droga, tylko trawa na brzegu rzeki albo slalom między kretowinami :)) Ale za to nie pomylił się w obliczeniach ani o jotę! Ach ci miejscowi...
Pojechałam więc według wskazówek po błotku, "zwalniając" tylko w okolicach dość gęsto rozmieszczonych wędkarzy, by jak wędkarz wędkarzowi zadać sakramentalne pytanie "coś bierze?" :) Potem droga wiodła pod mostem S10-tki, dalej wałem, polem, później po jakichś płytach, aż w końcu trafiłam na most, po którym WRESZCIE mogłam przeprawić się przez Inę.





Stamtąd przejazdem kolejowym do znanych sobie zabudowań Agrofirmy Witkowo i na jakąś cywilizowaną drogę. W Witkowie trafiłam na DDR, nawet nie wiedziałam, że taka droga tam została wybudowana, z elegancką równiutką nawierzchnią. Witkowo Pierwsze, Witkowo Drugie, znak na Stargard i czemu byłam wciąż przekonana, że wyjadę na Niepodległości? Wyjechałam natomiast wprost na Cukrownię w Kluczewie...

Stamtąd trochę szosą, trochę kolejnym przyjemnym DDR-em przez ronda, dalej obok Pyrzyckiego i drugi dylemat - jechać asfaletem czy zastosować skrót przy działkach na Giżynku? Wygrał - rzecz jasna - skrót i szybciutko znalazłam się w Parku Sztywnych ;)) Tam kilka obowiązkowych punktów, między innymi poniższy:

Wyjechałam na ulicę Przedwiośnie (całkiem sensownie, bo do wiosny widać jeszcze kawałek...), śmignęłam obok Białych Koszar, gdzie trafiłam na swojego ulubionego dawnego wojskowego pediatrę, który akurat z pracy wychodził (spotkanie miłe, bo po wielu latach :))) i najbliższą trasą dojechałam do ronda przy Tesco, skąd przez osiedle Chopina doturlałam się do domku.
Ogólnie fajnie się jeździło, choć zimno, choć przewidując krótszą trasę bidon i termos zostały na półce. Po DDR-ach 22-26 km/h, polami w tempie wyścigowego ślimaka ;) Tylko co z tym wiatrem, co nieustannie dmie, chłoszcze i świszcze za uchem?
Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Na końcu Nowowiejskiej stanęłam przed pierwszym tego dnia dylematem. Chciałam jeszcze podskoczyć na cmentarz, posprawdzać czy w ostatnim czasie nie było tam czasem wandali. Mogłam się wrócić do obwodnicy i pojechać znaną sobie drogą, aaaale... Całkiem niedaleko majaczyły mi domki na Pyrzyckim. Pomyślałam sobie, że jakoś mogę wycieczkę skrócić i skoczyć Niepodległości i Różaną wprost na Spokojną, niemal pod bramę cmentarza. Tak stojąc na poboczu i dumając, zauważyłam przed sobą "miejscowego" w gumiakach, zasuwającego rowerkiem "na szagę", mocno zarośniętą polną dróżką w kierunku, w którym i ja chciałam jechać. Myślę sobie "miejscowy, pewnie wie gdzie jedzie". No i wiedział - okazał się pospolitym wędkarzem zmierzającym wprost nad Inę :))

Ina, a w tle zabudowania os. Pyrzyckiego... przepłynąć? ;)© kiwi1000
Wycofałam się, postanowiłam jechać dalej z nurtem kończącej się Nowowiejskiej.
Nic to, że być może 5/6 mieszkańców Stargardu zna te okolice, dla mnie wszystko nowe, więc poczułam radość odkryć w stylu i z rozmachem Kolumba. I tu coś, co się na motto życiowe nadaje i co przy okazji kieruję do człowieka, który wiem, że tu zajrzy ;)
Nie ma takiej drogi, z której (gdy już raz ją obiorę) zawrócę :>
Przejechałam przez solidny mostek na Krąpieli...

Drewniany mosteczek (nie) ugina się ;)© kiwi1000
Popedałowałam błotnistą i zapomnianą dróżką, aż dojechałam do malutkiego i samotnego domeczku, stojącego przy ścianie niewielkiego lasku. W tym domeczku mieszkał sobie spokojnie (?) starszy mężczyzna, który to właśnie postanowił przewietrzyć swojego dwukołowego rumaka ;) Na pytanie "Panie, gdzie dojadę tą drogą?" rzekł zasępiając się przy obliczeniach, że za jakieś 4 kilometry polno-błotnej drogi powinnam trafić na rozjazd Tychowo-Witkowo. Nie dodał, że ta droga będzie baaardzo polna, a w zasadzie w dużej mierze to nawet nie będzie droga, tylko trawa na brzegu rzeki albo slalom między kretowinami :)) Ale za to nie pomylił się w obliczeniach ani o jotę! Ach ci miejscowi...
Pojechałam więc według wskazówek po błotku, "zwalniając" tylko w okolicach dość gęsto rozmieszczonych wędkarzy, by jak wędkarz wędkarzowi zadać sakramentalne pytanie "coś bierze?" :) Potem droga wiodła pod mostem S10-tki, dalej wałem, polem, później po jakichś płytach, aż w końcu trafiłam na most, po którym WRESZCIE mogłam przeprawić się przez Inę.

Wał przeciwpowodziowy - jedyne suche miejsce na tym odcinku© kiwi1000

Piramidy w Gizie? :)))© kiwi1000

Daleko od szosy ;)© kiwi1000

Ciekawy most na Inie© kiwi1000

Kręta rzeka widziana z mostu ;)© kiwi1000
Stamtąd przejazdem kolejowym do znanych sobie zabudowań Agrofirmy Witkowo i na jakąś cywilizowaną drogę. W Witkowie trafiłam na DDR, nawet nie wiedziałam, że taka droga tam została wybudowana, z elegancką równiutką nawierzchnią. Witkowo Pierwsze, Witkowo Drugie, znak na Stargard i czemu byłam wciąż przekonana, że wyjadę na Niepodległości? Wyjechałam natomiast wprost na Cukrownię w Kluczewie...

Silos-Kolos© kiwi1000
Stamtąd trochę szosą, trochę kolejnym przyjemnym DDR-em przez ronda, dalej obok Pyrzyckiego i drugi dylemat - jechać asfaletem czy zastosować skrót przy działkach na Giżynku? Wygrał - rzecz jasna - skrót i szybciutko znalazłam się w Parku Sztywnych ;)) Tam kilka obowiązkowych punktów, między innymi poniższy:

Chwała poległym...© kiwi1000
Wyjechałam na ulicę Przedwiośnie (całkiem sensownie, bo do wiosny widać jeszcze kawałek...), śmignęłam obok Białych Koszar, gdzie trafiłam na swojego ulubionego dawnego wojskowego pediatrę, który akurat z pracy wychodził (spotkanie miłe, bo po wielu latach :))) i najbliższą trasą dojechałam do ronda przy Tesco, skąd przez osiedle Chopina doturlałam się do domku.
Ogólnie fajnie się jeździło, choć zimno, choć przewidując krótszą trasę bidon i termos zostały na półce. Po DDR-ach 22-26 km/h, polami w tempie wyścigowego ślimaka ;) Tylko co z tym wiatrem, co nieustannie dmie, chłoszcze i świszcze za uchem?
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
32.31 km (5.00 km teren), czas: 02:26 h, avg:13.28 km/h,
prędkość maks: 28.80 km/hTemperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Kontemplacyjno-medytacyjnie
Czwartek, 1 marca 2012 | dodano: 01.03.2012Kategoria po okolicy, ja i natura
A tak się zarzekałam! Miałam nie wsiadać na rower aż temperatura na zewnątrz zbliży się co najmniej do średniej styczniowej dla Egiptu ;) Ale konsekwentna nie zawsze jestem - w końcu uczę się tego od najlepszych... :>
Tak więc od kilku dni planowałam wypadzik, trochę z potrzeby duchowej, trochę z obowiązku (o czym dalej). Miałam wybrać się wczoraj, lecz wiecznie jakiś natłok spraw odciągających, więc padło na dziś. Rano pogoda nie zachęcała, ale jak tak czytam sobie od dłuższego czasu relacje bs-owiczów o wycieczkach po pas w śniegu, to sobie myślę: co? burość za oknem będzie mnie zniechęcać?! Ubrałam się (jak się okazało chyba pierwszy raz w życiu odpowiednio do czynności), zeszłam do piwnicy i pierwsza kicha: rower na zimę został porozkręcany... Trochę zajęło mi poskładanie wszystkiego do przysłowiowej "kupy" ;), po raz pierwszy w życiu sama napompowałam opony, gdyż tym się męska część rodziny zwykle zajmowała (jednakże na naukę nigdy nie jest za późno!), w miejscu bidonu zamontowałam termos z herbatą i ruszyłam w drogę.
Założona przeze mnie trasa miała przebiegać przez Klępino, Lubowo, Rogowo, Poczernin, Sowno, Smogolice, Żarowo i stamtąd do Stargardu. Przy zjeździe na Klępino natrafiłam na znak ślepej uliczki, ale zaintrygowana postanowiłam sprawdzić co jest grane. Tak sobie myślę, że znak wprowadza w błąd, bo spokojnie można przedostać się do Klępina amfibią lub Monster Truckiem :)))

Dziwnym trafem licznik nie działał, nie spojrzałam przed wyjazdem na zegarek (nie mam jeszcze odruchów ;)), ale podziwiając majaczące w oddali zabudowania Klępina, usłyszałam kościelne dzwony wzywające na mszę, co uzmysłowiło mi, że jest punkt południe. Trasę należało zmodyfikować troszkę, a że nie znam okolicy, to było to dość ryzykowne przedsięwzięcie, mogące skończyć się powrotami lub błądzeniem. Na "czuja" wróciłam się kawałek i ruszyłam w stronę (jak mi się słusznie wydawało) Żarowa. Droga początkowo utwardzona, nie powiem "asfaltowa", bo to tak dziurawe było, że asfaltem musiało się zwać za Mieszka I. Potem coś co chyba powinnam zaliczyć do kategorii "teren".



Ostatnie kilkaset metrów tej drogi to walka o utrzymanie równowagi (i nie przedziurawienie opon) na wąziutkim pasku trawy, między okresowym jeziorkiem, a zawalonym ogrodzeniem, zbrojonym drutem kolczastym :)) Lubowo blisko, nareszcie.

Z Lubowa normalną drogą, ujętą na mapach ;) do Rogowa. Potem ulubiony odcinek tej trasy - z jednej strony las, z drugiej pola, na których o każdej porze roku można wypatrzyć sarenki, jeden samochód na godzinę. To był taki pół-cel wycieczki, choć tędy się zdecydowanie przyjemniej śmiga wiosną i latem. Lubię ten odcinek, dobrze się tu zbiera myśli, jeśli czasem jest coś do gruntowniejszego przemyślenia. A było.

Dotarłam do Poczernina. Od początku zakładałam tu dłuższy postój, toteż zabrałam z domu klucze do włości ;) Miałam w planie wykonać tam małą robotę (to ten "obowiązek"), ale że okazała się wykonaną, to wykorzystałam wolną chwilę na oddech i wypicie termosowo-metalicznej herbatki w cywilizowany sposób - przy białym obrusie - oraz na posilenie się znalezionym (minimum 3 letnim) cukierkiem miętowym ;)) Ubłocona trochę, ale do tej pory sucha, przemoczyłam buty na trawiastym podwórku. Długo nie myśląc zmieniłam skarpetki na zostawione tam swoje, sprzed kilkunastu lat, dodatkowo owijając wokół nóg woreczki foliowe :D Skarpetki pełniły też dodatkową funkcję - były czerwone, więc wyraźnie zwiększyły moją widoczność na drodze ;))


Po popasie, albo powrót, albo jeszcze kawałek dalej. Wybrałam opcję "dalej", żeby rozruszać się po zimie.

Po drodze dość znane "centrum opętanych" ;), czyli ośrodek, gdzie urzęduje ksiądz egzorcysta. Na ów ośrodek zaadaptowano zabudowania młyna wodnego. Nie zajeżdżałam bliżej, żeby kogoś nie podkusiło we mnie diabła szukać :)))

Polną drogą dojechałam do ściany lasu, tam trzy drogi do wyboru:
1. Krótka, pod górkę, częściowo wybrakowana (wybrukowana rzecz jasna, ale bruk miejscami rozkradli :))
2. Średniej długości, prosta, do "autostrady", czyli drogi oznaczonej numerkiem 142
3. Długo przez las (ale dzięki temu krócej 142-ką), najwięcej błota i wrażeń :))
Wybrałam wariant trzeci i się nie zawiodłam - błoto było, umykające w popłochu sarny też.

Dojechałam do wiaduktu, stamtąd 100-200 metrów po "jumbach" do "drogi" na Sowno. A oto "droga", albo jak kto woli kpina:

Nie zazdroszczę domostwom przy rozlewiskach...

A tu już nic ciekawego... Wśród pędzących samochodów, nudna droga prosto na Stargard. Przy skręcie na Poczernin zatrzymałam się na chwilkę na wykończenie termosa ;) Później Smogolice i te górki, których chciałam uniknąć najlepiej w ogóle, a przynajmniej w jedną stronę. Potem Żarowo i całkiem przyzwoita i stosunkowo nowa ścieżka dla rowerów. Co ciekawe jak tylko ją wybudowali i ktoś odważny chciał się nią przejechać, to wracał pewnie z guzami na głowie - co kilkadziesiąt metrów, mniej lub bardziej po środku pasa ruchu dla rowerów stał wmurowany jakiś znak :)) Teraz znaki są przeniesione na bok, ale niespodzianki w postaci nierówno uciętych i wystających ponad powierzchnię ścieżki słupów pozostały. Jak rozumiem na pamiątkę głupoty projektującyh i budujących :)))
Dalej najbezpieczniejszy odcinek, przyjemna nawierzchnia trasy rowerowej z prawdziwego zdarzenia, Żarowo-Stargard. Ścieżką zasuwają rowerzyści, ale i kijkarzy dziś mijałam, i rolkarzy również. Biegnie ona w dużej części przy nasypie torowiska kolejki wąskotorowej, która dawniej dowoziła robotników z okolicy do pracy, albo dzieciaki na wycieczki. Teraz od dawna nieczynna i częściowo zdemontowana przez złomiarzy, ma być podobno rewitalizowana i udostępniona przynajmniej odcinkowo dla turystów. Słuchy takie chodzą, wzmianki w prasie lokalnej też się pojawiają coraz częściej. Byłoby miło - podobna kolejka sezonowo jeżdżąca w Sochaczewie radzi sobie dobrze, czasem jak pamiętam był nawet problem ze znalezieniem wolnych miejsc w niektórych terminach :)

STARGARD! Przetrwałam, ostatnią jazdę zaliczając na początku listopada ur., więc czuję się niczym po zaliczonej wielkiej misji na przetrwanie ;) Już planuję następne trasy, raaaany, jak to diabelstwo wciąga...
Na koniec...

Temperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tak więc od kilku dni planowałam wypadzik, trochę z potrzeby duchowej, trochę z obowiązku (o czym dalej). Miałam wybrać się wczoraj, lecz wiecznie jakiś natłok spraw odciągających, więc padło na dziś. Rano pogoda nie zachęcała, ale jak tak czytam sobie od dłuższego czasu relacje bs-owiczów o wycieczkach po pas w śniegu, to sobie myślę: co? burość za oknem będzie mnie zniechęcać?! Ubrałam się (jak się okazało chyba pierwszy raz w życiu odpowiednio do czynności), zeszłam do piwnicy i pierwsza kicha: rower na zimę został porozkręcany... Trochę zajęło mi poskładanie wszystkiego do przysłowiowej "kupy" ;), po raz pierwszy w życiu sama napompowałam opony, gdyż tym się męska część rodziny zwykle zajmowała (jednakże na naukę nigdy nie jest za późno!), w miejscu bidonu zamontowałam termos z herbatą i ruszyłam w drogę.
Założona przeze mnie trasa miała przebiegać przez Klępino, Lubowo, Rogowo, Poczernin, Sowno, Smogolice, Żarowo i stamtąd do Stargardu. Przy zjeździe na Klępino natrafiłam na znak ślepej uliczki, ale zaintrygowana postanowiłam sprawdzić co jest grane. Tak sobie myślę, że znak wprowadza w błąd, bo spokojnie można przedostać się do Klępina amfibią lub Monster Truckiem :)))

Przeprawa promowa do Klępina :))© kiwi1000
Dziwnym trafem licznik nie działał, nie spojrzałam przed wyjazdem na zegarek (nie mam jeszcze odruchów ;)), ale podziwiając majaczące w oddali zabudowania Klępina, usłyszałam kościelne dzwony wzywające na mszę, co uzmysłowiło mi, że jest punkt południe. Trasę należało zmodyfikować troszkę, a że nie znam okolicy, to było to dość ryzykowne przedsięwzięcie, mogące skończyć się powrotami lub błądzeniem. Na "czuja" wróciłam się kawałek i ruszyłam w stronę (jak mi się słusznie wydawało) Żarowa. Droga początkowo utwardzona, nie powiem "asfaltowa", bo to tak dziurawe było, że asfaltem musiało się zwać za Mieszka I. Potem coś co chyba powinnam zaliczyć do kategorii "teren".


Najbardziej rozjeżdżone przy dzikich wysypiskach...© kiwi1000

Przeprawa wodna dla rowerów ;)© kiwi1000
Ostatnie kilkaset metrów tej drogi to walka o utrzymanie równowagi (i nie przedziurawienie opon) na wąziutkim pasku trawy, między okresowym jeziorkiem, a zawalonym ogrodzeniem, zbrojonym drutem kolczastym :)) Lubowo blisko, nareszcie.

Z Lubowa normalną drogą, ujętą na mapach ;) do Rogowa. Potem ulubiony odcinek tej trasy - z jednej strony las, z drugiej pola, na których o każdej porze roku można wypatrzyć sarenki, jeden samochód na godzinę. To był taki pół-cel wycieczki, choć tędy się zdecydowanie przyjemniej śmiga wiosną i latem. Lubię ten odcinek, dobrze się tu zbiera myśli, jeśli czasem jest coś do gruntowniejszego przemyślenia. A było.

Dotarłam do Poczernina. Od początku zakładałam tu dłuższy postój, toteż zabrałam z domu klucze do włości ;) Miałam w planie wykonać tam małą robotę (to ten "obowiązek"), ale że okazała się wykonaną, to wykorzystałam wolną chwilę na oddech i wypicie termosowo-metalicznej herbatki w cywilizowany sposób - przy białym obrusie - oraz na posilenie się znalezionym (minimum 3 letnim) cukierkiem miętowym ;)) Ubłocona trochę, ale do tej pory sucha, przemoczyłam buty na trawiastym podwórku. Długo nie myśląc zmieniłam skarpetki na zostawione tam swoje, sprzed kilkunastu lat, dodatkowo owijając wokół nóg woreczki foliowe :D Skarpetki pełniły też dodatkową funkcję - były czerwone, więc wyraźnie zwiększyły moją widoczność na drodze ;))

Kościół parafialny w Poczerninie© kiwi1000

Po popasie, albo powrót, albo jeszcze kawałek dalej. Wybrałam opcję "dalej", żeby rozruszać się po zimie.

Po drodze dość znane "centrum opętanych" ;), czyli ośrodek, gdzie urzęduje ksiądz egzorcysta. Na ów ośrodek zaadaptowano zabudowania młyna wodnego. Nie zajeżdżałam bliżej, żeby kogoś nie podkusiło we mnie diabła szukać :)))

Polną drogą dojechałam do ściany lasu, tam trzy drogi do wyboru:
1. Krótka, pod górkę, częściowo wybrakowana (wybrukowana rzecz jasna, ale bruk miejscami rozkradli :))
2. Średniej długości, prosta, do "autostrady", czyli drogi oznaczonej numerkiem 142
3. Długo przez las (ale dzięki temu krócej 142-ką), najwięcej błota i wrażeń :))
Wybrałam wariant trzeci i się nie zawiodłam - błoto było, umykające w popłochu sarny też.

Przyjemna droga leśna za Poczerninem© kiwi1000
Dojechałam do wiaduktu, stamtąd 100-200 metrów po "jumbach" do "drogi" na Sowno. A oto "droga", albo jak kto woli kpina:

Nie zazdroszczę domostwom przy rozlewiskach...

A tu już nic ciekawego... Wśród pędzących samochodów, nudna droga prosto na Stargard. Przy skręcie na Poczernin zatrzymałam się na chwilkę na wykończenie termosa ;) Później Smogolice i te górki, których chciałam uniknąć najlepiej w ogóle, a przynajmniej w jedną stronę. Potem Żarowo i całkiem przyzwoita i stosunkowo nowa ścieżka dla rowerów. Co ciekawe jak tylko ją wybudowali i ktoś odważny chciał się nią przejechać, to wracał pewnie z guzami na głowie - co kilkadziesiąt metrów, mniej lub bardziej po środku pasa ruchu dla rowerów stał wmurowany jakiś znak :)) Teraz znaki są przeniesione na bok, ale niespodzianki w postaci nierówno uciętych i wystających ponad powierzchnię ścieżki słupów pozostały. Jak rozumiem na pamiątkę głupoty projektującyh i budujących :)))
Dalej najbezpieczniejszy odcinek, przyjemna nawierzchnia trasy rowerowej z prawdziwego zdarzenia, Żarowo-Stargard. Ścieżką zasuwają rowerzyści, ale i kijkarzy dziś mijałam, i rolkarzy również. Biegnie ona w dużej części przy nasypie torowiska kolejki wąskotorowej, która dawniej dowoziła robotników z okolicy do pracy, albo dzieciaki na wycieczki. Teraz od dawna nieczynna i częściowo zdemontowana przez złomiarzy, ma być podobno rewitalizowana i udostępniona przynajmniej odcinkowo dla turystów. Słuchy takie chodzą, wzmianki w prasie lokalnej też się pojawiają coraz częściej. Byłoby miło - podobna kolejka sezonowo jeżdżąca w Sochaczewie radzi sobie dobrze, czasem jak pamiętam był nawet problem ze znalezieniem wolnych miejsc w niektórych terminach :)

Ścieżka Żarowo-Stargard© kiwi1000
STARGARD! Przetrwałam, ostatnią jazdę zaliczając na początku listopada ur., więc czuję się niczym po zaliczonej wielkiej misji na przetrwanie ;) Już planuję następne trasy, raaaany, jak to diabelstwo wciąga...
Na koniec...

Dla kogo ta ścieżka? ;)© kiwi1000
Rower:Debex/Flashbike Jaguar
Dane wycieczki:
31.60 km (4.65 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)